kolejny fragment promocyjny książki „wszystko będzie niedobrze”, którą niezmiennie możecie dostać w Empiku.
(…) więc w ten czwartek, kiedy jesteś już mocno podkurwiony swoją sytuacją egzystencjalną oraz tym, że musisz spędzić kolejny dzień w miejscu, którego nienawidzisz, okazuje się, że czeka cię wyjazd na plan zdjęciowy, o którym kompletnie zapomniałeś, i to jeszcze lepiej, na plan świąteczny, będziecie więc kręcić reklamę w galerii handlowej ze świętym Mikołajem pół roku przed świętami; mimo że jako dyrektor wpadasz na plan z reguły tylko na chwilę, żeby wszystkich podkurwić, to wiesz dobrze już teraz, że ta atmosfera świąteczna szybko ci zbrzydnie tak bardzo, że jak będą te mityczne coraz bliżej święta, że jak przyjdzie ten magiczny czas pojednania, żarcia, rodzinnego chlania i wydawania morza pieniędzy oraz zaciągania kredytów na prezenty, to się gdzieś samotnie urżniesz przytłoczony współautorstwem przerysowanej, hiperkonsumpcyjnej kreacji świata, rzewnie wspominając swoich rodziców, których opuściłeś i z którymi nie umiesz się już dogadać; ale wróćmy do pracy, i nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość, więc jedziecie na ten plan, docieracie na miejsce, scena została już przygotowana przez dom produkcyjny, ściana ekranów LED-owych działa i oszałamiająco zwielokrotnia każde ujęcie szerokokątnego obiektywu kamery, blade oświetlenie potęguje neonową jaskrawość galerii handlowej, technicznie rzecz biorąc, wszystko jest więc dopięte na ostatni guzik, nie masz pojęcia, dlaczego klient razem z domem produkcyjnym się uparli, że shooting trzeba zrobić w prawdziwej galerii handlowej, ale krzesełko, na którym siedzisz i patrzysz w ekran, też jest całkiem wygodne, zawsze mogło być gorzej, natomiast gorzej jest z materiałem ludzkim, z materiałem ludzkim są zawsze i wszędzie kłopoty, nie inaczej jest dzisiaj, a materiał ludzki trzeba szybko poskładać do kupy, ponieważ o godzinie trzynastej na planie pojawi się dyrektorka marketingu, co może przełożyć się na nieciekawe referencje i utratę płynności zleceń; jesteście w galerii handlowej już ze trzy godziny, tłumy gapiów się na was patrzą z pięter powyżej, bladzi jak wampiry ochroniarze z orzeczoną grupą inwalidzką informują niczego nieświadomych zakupowiczów, że tutaj jest plan zdjęciowy i nie ma przejścia, a u was nic się totalnie nie dzieje, produkcja nie posuwa się do przodu ani o centymetr, ponieważ okazało się, że tworzywo w postaci aktora grającego główną rolę jest grubo napierdolone i kilka razy obrzygało sobie brodę oraz inne istotne elementy przebrania w trakcie kręcenia kluczowych scen, co poskutkowało poważnymi reperkusjami oraz destabilizacją rytmu pracy; mianowicie trzeba było wymienić rekwizyty, a nie jest wcale łatwo wymienić strój Mikołaja, kiedy do świąt jest jeszcze pół roku i w sklepach trwają wyprzedaże asortymentu wakacyjnego, cały więc komplet rekwizytów płynął sobie statkiem z Chin dobrych kilka miesięcy i było to wszystko doskonale zaplanowane oraz zgrane w czasie i przestrzeni przez kierownika produkcji, ale coś się po drodze oczywiście wyjebało i kontenerowiec nie dopłynął, przejęli go piraci, służba celna albo narkotykowi baronowie, chuj wie, chuj cię to obchodzi, miałeś tutaj wpaść tylko na chwilę, jesteś osobą na stanowisku dyrektorskim, a nie jakimś reklamowym parobasem, który ma siedzieć na planie pół zasranego dnia; twoja osoba jest więc tą sytuacją już wystarczająco mocno podkurwiona, prawie tak bardzo, jak kierownik planu i stylistka, którzy muszą latać, jak idioci, po wypożyczalniach kostiumów i spalonych teatrach w celu znalezienia brody i kostiumów Mikołaja w czasach, kiedy globalne łańcuchy dostaw zostały w systemie globalnego wyzysku mocno poluzowane, podkurwia cię również mocno fakt, że z jakiegoś powodu senior copywriter, którego wziąłeś do tej produkcji na własne i osobiste życzenie, bo wiele razy piłeś z nim wódkę i wciągałeś koks, przyszedł na totalnym kacu oraz zjeździe kokainowym i nie pomogło mu nawet kilkukrotne pudrowanie nosa jakimś tanim prochem; jest on więc totalnie rozkojarzony, bo nałykał się, jakby jeszcze tego było mało, leków uspokajających i, ogólnie rzecz biorąc, wygląda, jakby zaraz miał zapaść w śpiączkę, dostać ataku padaczki, paniki, zawału oraz wszystkiego naraz, jego twarz zmienia kolor z purpurowego na bladozielony, a więc nie trzeba zbyt dokładnie tłumaczyć, że nie umie on w chwili obecnej wprowadzić choćby kosmetycznych poprawek tekstowych do scenariusza i dialogów, wszystko oczywiście spada na ciebie, co jest niesamowicie totalnie wkurwiające, na domiar złego reżyser dostał twórczego objawienia, jebanej iluminacji i wchodzi w chwili obecnej w rolę Salvadora Dalego polskiej szkoły reklamy, co objawia się surrealistycznymi pomysłami sypanymi z rękawa, za których realizację dyrektorka marketingu powiesi was za jaja, wkurw więc narasta wewnątrz twojej marki osobistej wykładniczo, bo niby jak, w takiej sytuacji mocno patologicznej, masz niby wprowadzić kluczowe z perspektywy klienta poprawki, dzięki którym spot reklamujący świąteczne promocje będzie zabawniejszy oraz bardziej ludzki i rodzinny, dochodzisz więc do ostatecznego wniosku, że należy w końcu doprowadzić całą tę sprawę do ostatecznego rozkurwienia, że tak dłużej być nie może, że oddałeś już światu reklamy wystarczająco wiele swojego czasu, przełożonych urlopów, planów, nerwów, nieprzespanych nocy, zjebanych związków, relacji rodzinnych i tym podobnych, że już coś w tobie zaczyna pękać, ale jeszcze nie wiesz, do czego to pęknięcie doprowadzi, czy rozpadnie się cały znany ci świat i po prostu wylądujesz w szpitalu, umrzesz i będzie koniec, czy może wyłoni się z otchłani coś nowego, nowe rozdanie, nowe życie, nowa opowieść o tobie i twojej marce, nowy mit założycielski, nastąpi cały ten fascynujący proces redefinicji stwarzania samego siebie od początku, prawdziwe Genesis w późnym kapitalizmie, oczami wyobraźni widzisz kilka scenariuszy, jeden z nich wygląda bardzo sielsko, co prawda nie wiesz, w jaki sposób, ale wchodzisz w posiadanie dużej kasy, spłacasz kredyt, dzielisz mieszkanie z jednego na trzy metodą tak zwanego flipa, a potem wynajmujesz metry kwadratowe grupie aspirujących influencerów, którzy potrzebują apartamentu w modnej, grodzonej i nowej dzielnicy z dobrym metrażem i wyposażeniem skutecznie imitującym klimat wielkomiejskiego high-life’u, podpisujesz wiec z nimi umowę, zgarniasz comiesięcznie stały dochód pasywny, potem kupujesz kolejne mieszkania, znowu je dzielisz i optymalizujesz, zatrudniasz gościa od zarządzania house flippingiem i masz na wszystko wywalone jajca, zapewniając sobie tym samym dostatnie, beztroskie życie bez zobowiązań; wyprowadzasz się więc gdzieś daleko, poza miasto, może nie od razu alpejska chatka w stylu chalet w Austrii, może nie od razu domeczek z niebieskim dachem na Santorini, tradycyjna hacjenda w Salamance, ekskluzywny bungalow na Seszelach, prywatna plaża w Omanie czy chatka z bali na Bali, ale przynajmniej jakaś góralska chata ze spadzistym dachem w stylu zakopiańskim na totalnym odludziu, do tego trawka, drzewa, góry, tak, przełkniesz to jakoś, może być nawet polski krajobraz na początek, nie można mieć wszystkiego od razu, no i wracając na wizję, to jakaś tam krówka na tej łące, może kilka kur w ekologicznym kurniku, do tego baran, owca czy co tam się hoduje teraz w tych wsiach zakopiańskich, a tak w ogóle to przejdziesz totalnie na weganizm, twoje zwierzęta też będą wegańskie, a tym samym szczęśliwe, może nawet raz do roku ocalisz kilka sztuk koni, krów i świnek z rzeźni, w każdą sobotę będziesz jarać zielsko z własnej, biodynamicznej uprawy, będziesz jarał wory zielska jak Snoop Dogg, a z czasem, jak już zapuścisz korzenie w te wszystkie górskie fałdowania, zapoznasz się z lokalsami, zobaczysz, jak żyją w tych pobliskich lasach, z czego żyją, po co żyją, jakie są ich insighty konsumenckie, jaki wybierają keczup, musztardę, proszek do prania, pieczenia i wciągania, jakie mają konta na facebooku, instagramie i bereal, jakie wyznaczają sobie targety w pracy oraz życiu prywatnym, na czym się fokusują podczas zwykłego, wiejskiego dnia, jak wpływa na ich markę osobistą halny oraz dlaczego ich egzystencja jest tak bardzo autentyczna oraz inna, dojdziesz także do jakże przenikliwych według ciebie wniosków, że problem alkoholizmu dotyczy tak samo klas miejskich, jak i wiejskich oraz że jest tutaj z kim się solidnie napierdolić, zjarać, najeść grzybków typu halucynogennego oraz nafukać dobrego towaru opioidowego w postaci sproszkowanej, czystej i markowej, zapisanej prosto od lekarza do rany przyłóż rodzinnego, bo to dla kochanej babci, dla kochanego dziadka i dla wnusia; jeden listek na ból plecków, a ten drugi na pierwszą i drugą nóżkę, jeszcze coś na ból głowy i takie ogólne niepokoje codzienne, a to niech pan lekarz od razu przepisze na rok cały z góry, zaledwie jakieś sto osiemdziesiąt tabletek, i ty to wszystko dostaniesz w cenie zero złotych, gość w dom, oksykodom, tramal i tranxene w dom; i wcale nie będziesz musiał tego robić pod monopolowym czy na przystanku pamiętającym transformację ustrojową, lecz na łąkach pięknych, umajonych i dotowanych przez europejską unię; lokalsi pewnie na samym początku będą cię traktować jak dziwaka, któremu szybko się znudzi i wróci z podkulonym ogonem do miejskiego życia, ale z czasem przywykną, a ty zaczniesz mieć normalne relacje, a nie chore układy, wsiąkniesz w tę tkankę góralską, wiejską czy jak ich tam literatura fachowa definiuje i będziesz żył razem z nimi, prawdziwy mezalians terytorialny, zasymilujesz się, twoje dawne życie odejdzie w zapomnienie, będziesz żył życiem prostym i niewymagającym, pieniądze na koncie będą się zgadzać, twoje krowy nie będą musiały dawać mleka, kury jajek, z czasem może nawet będziesz komuś tutaj pomagał finansowo, żeby go oswobodzić z żelaznych objęć alkoholizmu, opioidów, polonizmu i chrześcijanizmu, może i nawet zyskasz status lokalnego ekscentryka, celebryty, bogacza oraz ekologisty, wszyscy będą na ciebie patrzyć z niekłamanym podziwem i szacunkiem mimo twojej wyraźnej i dystyngowanej miejskości, tak widzisz tę swoją przyszłość, jest jeszcze kilka scenariuszy, ale stylistka już wróciła na plan, więc i ty musisz zejść na ziemię, przyszła ona z całym pudłem bród, worków, lasek, atrap prezentów, okularów oraz innych atrybutów stereotypowego wizerunku Mikołaja w reklamie, tak na wszelki wypadek, gdyby przypadkiem aktorzyna, który zagrał kilka epizodów w operach mydlanych dekadę temu, zechciał znowu puścić pawia mimo jasno określonych obowiązków zawartych w kontrakcie, tak więc zaczynacie w końcu kręcić, kamera, akcja, śnieg, statyści gotowi, Mikołaj stoi prosto, zawierucha, dym, światło, najazd kamery na podnośniku od góry, Mikołaj się błąka bez celu z pustym workiem na prezenty po pustej galerii, w tej roli ledwo wytrzeźwiały aktor wygląda świetnie, potem najazd na szyld niskie ceny, oddalenie, cięcie, Mikołaj już robi zakupy, w dynamicznym ujęciu znad sklepowego wózka widzimy, jak prezenty zaczynają dynamicznie przyrastać, przejście na kasę i kasowanie, przejście na pusty wózek, z pustego worka robi się pełen, przejście na choinkę, bombki bimbają, światełka się świecą, jednosekundowa przebitka na aktorów przy stole, którzy jedzą barszcz, cięcie i rodzina odpakowuje prezenty w stylu amerykańskim, rozrywając bez opamiętania ozdobny papier, cięcie, przejście na telewizor, robot kuchenny, laptop, smartfon, znowu cięcie, dzieci cieszą się prezentami, cięcie i kilka ujęć na green screenie, gdzie pojawi się plansza z cenami i hasłem wyjątkowa promocja, potem znowu: pierogi, karp, grzybowa, kominek, drewno, cięcie, magia świąt, rodzinny stół, znowu choinka, przerwa na fajkę i kawę na planie, powrót, kręcimy dalej, pod choinką prezenty, bardzo dużo prezentów, a teraz sekcja dialogowa typu bądźcie dla siebie dobrzy w te święta, i pamiętajcie, że niskie ceny i trwa wyjątkowa promocja, przerwa na lunch, potem dogrywanie dialogów i powtarzanie pojedynczych ujęć, robienie przerzutów, kontrplanów i weryfikacja timingu, i tak właśnie płynie sobie czas, mija doba, wszyscy są wykończeni, nikt już nawet nie zarejestrował klienta, który na planie się jakiś czas temu pojawił, znowu dopada cię to twoje zawodowe wypalenie, przeciążenie, depresja albo powidoki dobrego człowieka, którym kiedyś byłeś; stwierdzasz, że jest to kręcenie chałtury za gruby hajs, jest to garść dawno prześwietlonych klisz niewartych tutaj próby wywołania, jako dyrektor kreatywny rzygasz każdą kolejną produkcją tego typu, ale masz na to coraz bardziej wyjebane jaja, bo w twoim krwiobiegu pojawiły się śladowe ilości alkoholu oraz stymulantu niewiadomego pochodzenia, którymi to poczęstował cię w kiblu starszy copywriter, twój dobry kolega, którego jeszcze dwie godziny temu szczerze nienawidziłeś, czujesz, że wracasz do życia, czujesz, że redefinicja twojej marki osobistej zaczyna wkraczać w decydujący etap, czujesz, że jesteś gotowy na piątek, kończycie kręcenie, ale na plan będzie trzeba jeszcze wrócić w poniedziałek, ty jednak jesteś już poza czwartkiem, poza planem, poza pracą, dla ciebie zaczyna się nowy epizod, twój ulubiony, wkraczasz w (…)
przeczytaj fragment pierwszy
przeczytaj fragment drugi
kup książkę tutej
Dodaj komentarz