Nie wiem, czy wiecie, ale dzisiaj mamy Światowy Dzień UFO. Z tej właśnie wielkopomnej okazji przypomniały mi się trzy anegdoty z tym związane. Mój okres fascynacji niezidentyfikowanymi obiektami latającymi przypadał mniej więcej na okres końca podstawówki i początku gimnazjum; to właśnie wtedy raczkował powoli YouTube, dość popularna była też platforma Google Video, i tam właśnie lądowały te wszystkie niepokorne treści z żółtymi napisami, które udowadniały, że UFO istnieje, a wszystkie światowe rządy skrzętnie to ukrywają, niepokornych zastraszają itd. Dodatkowym paliwem, wzmacniającym te fascynacje, były taśmowo produkowane wtedy książki szwajcarskiego hotelarza, Ericha von Dänikena, który śladów obecności UFO szukał wśród starożytnych cywilizacji (podejrzewam, że bez niego popularny paradokument Ancient Aliens pewnie nigdy by nie powstał). Tak czy inaczej, przełożyło się to także na kilka zabawnych sytuacji lub też może halucynacji związanych z ufokami.
Pierwsza z nich miała miejsce niedaleko mojego rodzinnego domu. Wracałem z Dni Bochni, z koncertu zespołu Łzy i nuciłem sobie pod nosem, że Agnieszka już tutaj nie mieszka, wszystko wydawało się zwykłe, ot ciepły, letni wieczór, ale tuż nad linią lamp i zwisających kabli zobaczyłem wirujące chmury. W środku okręgu nie było żadnego latającego talerza, ale te chmury sobie tak wirowały, jakby napędzała je siła odśrodkowa, w sumie do tej pory nie wiem, co to było, ale zostawiłem ten wir w spokoju i poszedłem spać.
Druga historia jest nieco bardziej zabawna. To też był na pewno letni wieczór, leżę sobie w łóżku, prawie już zasypiam, i nagle widzę przez okno światło, które przesuwa się po chmurach. Wychodzę na balkon, przecieram oczy, no świeci się coś jak byk, wołam siostrę, żeby zobaczyła, widzi, owszem, ale mówi, że to reflektory z dyskoteki w Nowym Wiśniczu, że tam właśnie jest teraz impreza, także ten, nie było to UFO i zagadka się rozwiązała, historia kończy się w ten sam sposób, niepocieszony poszedłem spać.
Trzecia anegdota to już najpoważniejszy kaliber, mianowicie były to kręgi w zbożu. Z lokalnego portalu dowiedzieliśmy się ze znajomym, że ufoki wylądowały w Borku i zostawiły tam po sobie znany na całym świecie podpis w polu pszenicy. Wyposażeni w sprzęt do badania zakłóceń elektromagnetycznych, wybraliśmy się dwanaście kilometrów na rowerach w celu dokładnego zbadania śladów obecności istot pozaziemskich. Klucząc po wiejskich uliczkach i pytając okolicznych mieszkańców, w końcu dotarliśmy w końcu cali spoceni na miejsce. Nie zaobserwowaliśmy tam jednak niczego niezwykłego, ale było to doświadczenie dość ciekawe, bo wszystko, co do tej pory widziane w internecie, można było sobie zobaczyć na miejscu. Dość szybko okazało się jednak, że to zwykły żart, za który odpowiedzialny był mój kolega z przyszłości, z którym kilka lat później w liceum dzieliłem szkolną ławkę.
A jak tam Wasze historie ze spotkań trzeciego stopnia?
Dodaj komentarz