„wszystko będzie niedobrze” to mikropowieść, która przybliża historię siedmiu dni wyjętych z życia korporacyjnego dyrektora kreatywnego, który ma piękny apartament, pięknych znajomych, piękne rzeczy, piękną karierę, ale jednocześnie przeżywa wypalenie zawodowe; „wszystko będzie niedobrze” to historia o półświatku reklamowym wysysającym sens życia, ale to także uniwersalna opowieść dla tych, którzy wygrali i mają idealne życie, i dla tych, którzy przegrali i już nie chcą niczego wygrywać, to historia sukcesu i porażki, która mogła wydarzyć się w każdym większym mieście, to historia, w której fragmentach odbicie samego siebie znajdzie każdy, bo każdy kiedyś czuł, że „wszystko będzie niedobrze”
Przeczytaj fragment powieści:
ilekroć stoisz we czwartki rano w beznadziejnym korku, wątpisz w sens swojego istnienia, bez względu na poziom najedzenia czy też wygłodzenia, fantazjujesz o swojej śmierci pod kołami samochodu, tramwaju, metra, autobusu, samolotu, skrycie marzysz o tym, żeby los cię w końcu wyręczył; zrzucił na ciebie gałąź łamiącą kark, sprowadził do parteru sopel lodu wbijający się do mózgu, sprokurował lawinę odcinającą dopływ powietrza, pragniesz, żeby gwałtownie zapalił się silnik twojego SUV-a, żeby udusiła cię poduszka powietrzna, żebyś dostał zawału od tych wszystkich narkotyków, zakrzepicy i miażdżycy od jarania szlugów, udaru za całokształt, twoja nienawiść do samego siebie rośnie, nienawiść do samego siebie zamkniętego w nieruchomej, blaszanej puszce naszpikowanej elektroniką z ultrawygodnymi fotelami, kamerami cofania i zapierdalania, wieloma bardzo mocnymi końmi mechanicznymi oraz całą resztą niepotrzebnych bajerów, z każdą kolejną sekundą, minutą, z każdym kolejnym blokiem reklamowym w radiu zachwalającym zbawienną maść na hemoroidy, z każdym kolejnym zdjęciem na instagramie pokazującym ludzi wypoczywających, uśmiechniętych, jedzących, cieszących się życiem, relaksujących się na plaży, pływających na jachtach, deskach, wiosłujących w stylu stand up paddle, uprawiających kitesurfing, nurkowanie ekstremalne czy skakanie ze spadochronem, z każdym kolejnym fałszywym odbiciem rzeczywistości twoja nienawiść buzuje, aż w końcu zaczyna kipieć, naciskasz pedał gazu na czerwonym świetle i masz szczerą ochotę wszystkimi tymi końmi mechanicznymi wpierdolić się w pobliski przystanek autobusowy, na którym akurat nikt na nikogo nie czeka, twoje źrenice rozszerzają się jak u drapieżnika, który czeka na ten jeden moment, żeby dopaść ofiarę, problem polega na tym, że nie jesteś w stanie zaatakować samego siebie, jeszcze nie teraz, nie puszczasz hamulca, ale dodajesz gazu, noga zaczyna nerwowo drgać, a samochód głośno ryczeć, jesteś blisko, ale wewnętrzne bezpieczniki wspomagane lekami jeszcze cię hamują przed tym ostatecznym posunięciem, nadal trzyma cię przy życiu myśl o tym, że jutro już upragniony piątek, że w końcu będziesz mógł dokonać rytualnej dewastacji swojej własnej osobistej osobowości z racji tego, ponieważ na to zasłużyłeś, ponieważ na to zapracowałeś, ponieważ ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy, kiedy człowiek jest napierdolony i ućpany; nie pamiętasz już niepewnego i lękliwego siebie z poniedziałku, wczesnotygodniowy wizerunek twojej marki osobistej ulega procesowi redefinicji, synergicznej, wielopoziomowej transformacji, pogłębionego rebrandingu oraz powstania nowych archetypów twojej marki z naciskiem na archetyp władcy i odkrywcy, ale to nie tak, że jesteś tylko weekendowym, władczym alkoholikiem i narkomanem odkrywającym nowe środki uzależniające; posiadasz przecież także normalne życie prywatne, jak każdy, masz w planach zobaczyć się z sąsiadką z dołu, czujesz, że niebawem uda ci się ją posiąść; zamieniliście ostatnio nawet kilkadziesiąt zdań, w tym kilka złożonych, gdy ona wyprowadzała z klatki bloku charta afgańskiego z hodowli rekomendowanej przez związek kynologiczny, za którego zapłaciła ponad osiem tysięcy złotych, zaprosiła cię wtedy nawet na tak zwaną kawę i nie odmówiłeś; po wystroju jej mieszkania szybko się zorientowałeś, że gust ma niezbyt wyszukany, przestarzały, a momentami wręcz nieporadny; z uwagi na to, że salon urządzony został w niemodnym już co najmniej od czterech lat stylu skandynawskim z elementami egzotycznymi oraz art déco, jako że uważasz się za doskonałego analityka ludzkich charakterów, od razu wyczułeś jej dość silne zaburzenia związane z samokontrolą marki osobistej, na co wskazywał paranoicznie wręcz wszechobecny slogan home is where my dog is manifestujący się w formie wycieraczki, której producent obiecywał wyjątkową łatwość trzepania i czyszczenia, ale też plakatu w przedpokoju, którego opis produktowy w internetowym sklepie zapewniał idealną kompozycję wzoru z pozłacaną ramą oraz doskonałe dopełnienie nowocześnie urządzonego wnętrza; poduszki z napisem mającej nadać chłodnym emocjonalnie wnętrzom przytulności i rustykalnego charakteru, magnesu na lodówce mającego za zadanie podnosić na duchu w ciężkie i deszczowe popołudnia, ulubionego kubka, który ma pozwalać dobrze rozpocząć dzień, i różowego neonu powieszonego w sypialni nad łóżkiem, stanowiącego świetne tło do zdjęć na instagrama; w każdym razie wszystkie te elementy posiadały jeden i ten sam napis home is where my dog is, co świadczyło o ewidentnych zaburzeniach marki osobistej lub przeniesieniu kulturowego konstruktu instynktu macierzyńskiego na psa oraz rzeczy i manifestowało się twoim zdaniem na każdym kroku; w tym miejscu musiałeś zanotować poważny minus i pewną niewspółmierność waszych styli życia, ale dałeś jej jeszcze szansę, oceniając dalej, przeglądałeś się więc w tafli wypolerowanego na błysk szklanego stolika kawowego z czarnymi nóżkami i pozłacanymi końcami, nawet zaimponował ci ten czysty kryształ, jak również nadwęglone palo santo i książka moc kryształów, w każdym razie w tafli stolika można by się przeglądać, tak samo jak i w płaskim i zgrabnie wkomponowanym w ścianę telewizorze samsung frame, połyskującym czajniczku z fikuśnym dziubkiem, szwedzkich nożach ukrytych w drewnianym, asymetrycznym bloku czy wielofunkcyjnym robocie kuchennym thermomix; ilość refleksów i wszechobecny efekt wypolerowania sprawiał, że miałeś nieodparte wrażenie wizyty w gabinecie luster, że w każdym miejscu tego salonu połączonego z kuchnią widziałeś swoje zwielokrotnione odbicie oraz osaczający cię napis home is where my dog is, wszystko to cię odrobinę oszołomiło i wyprowadziło z równowagi, ale kolejny potężny łyk wina prowadzący do wyzerowania kieliszka pozornie wyostrzył twoje stępione i wrażliwe na piękno i estetykę zmysły, zanim więc rozpoczęliście wymieniać zdania proste i złożone, upewniłeś się raz jeszcze, tak tylko dla wszelkiego wypadku, czy aby na pewno masz do czynienia z kobietą reprezentującą sobą odpowiedni status, na szczęście udało ci się to finalnie zweryfikować za pomocą kontrolnego dotknięcia zimnych marmurowych blatów kuchennych, a nie plastikowych podrób, nie zmieniło to jednak twojego osobistego i własnego zdania, że wnętrze tego mieszkania było jakby przygotowane na sprzedaż, zaaranżowane na wizytę kogoś z zewnątrz, bezpłciowe, zimne, wyjęte wprost z folderów wnętrzarskich, których koncepcje kreatywne przygotowujesz kilka razy w roku dla korporacji meblarskich; wszystko sprawiało wrażenie, jakby za chwilę ktoś miał te kilkadziesiąt metrów kwadratowych razem z całym umeblowaniem kupić i odebrać klucze, oprócz tych spostrzeżeń, bardzo trafnych, trafiających w punkt, przenikliwych i obiektywnych twoim zdaniem, okazało się, że pracuje ona w tak zwanych kadrach, czyli zarządza zasobami ludzkimi, i po tonie głosu doskonale rozpoznałeś, że nienawidzi swojej pracy tak samo jak i ty, dowiesz się tego oczywiście nieco później, gdy już wypijecie po kilka butelek biodynamicznego wina quinta sardonia 2014 z regionu Castilla y León, całe szczęście, że miała wino właśnie takie, ponieważ pijasz wyłącznie wegańskie wina biodynamiczne, z uwagi na to, że wina tego typu tworzy się bez wykorzystywania odzwierzęcych składników oraz produkuje zgodnie z założeniami filozofii kosmologii Rudolfa Steinera, zakładającej kompleksową bioróżnorodność winnicy, stosowanie biodynamicznych kompostów, harmonijną koegzystencję roślin, zwierząt i cyklów faz księżyca, dzięki czemu picie wina jest przeżyciem metafizycznym, można by nawet powiedzieć astralnym, a że wypiłeś już trzeci kieliszek w ciągu piętnastu minut, to w trakcie tego kosmologicznego doświadczenia ona dość szybko przejdzie do rzeczy, będzie ci więc beznamiętnym głosem opowiadać, że doświadczyła załamania nerwowego dwa lata temu, kiedy to miała polecieć na wymarzone wakacje do Japonii; pech jednak chciał, że zaspała na samolot, bo z tej radości związanej z rozpoczęciem długo wyczekiwanego urlopu wypiła wieczorem zbyt wiele butelek wina biodynamicznego, przepadł jej więc bardzo drogi bilet, nie było jej stać na kolejny; historia, jakich wiele, nie byłoby w tym nic strasznie strasznego, gdyby nie to, że zdążyła wcześniej rozpowiedzieć wszystkim koleżankom, kolegom oraz szefostwu, że leci do tej, jak się to wyraziła, upijając kolejny łyk wina, zasranej, zajebanej Japonii, i było jej tak potwornie wstyd za siebie, że te dwa tygodnie planowego urlopu spędziła w domu z wyłączonym telefonem, oglądając na netflixie anime, a jej stan psychiczny oraz fizyczny z dnia na dzień drastycznie się pogarszał z uwagi na to, że miała bardzo dużo zapasów wina, a jedzenia niewiele, głównie żywiła się krabowymi czipsami i waflami ryżowymi; po powrocie do biura okłamała wszystkich kłamstwem piętrowym, mianowicie że zaginął jej bagaż rejestrowany z laptopem, aparatem i ciuchami, a w dodatku podczas odprawy ktoś jej ukradł telefon, ale zamiast się załamywać i wydawać fortunę na nowe sprzęty, podeszła do komplikacji życiowej jak prawdziwa wyznawczyni filozofii stoickiej, w konsekwencji czego spędziła w Japonii dwa tygodnie na totalnym detoksie bez urządzeń elektronicznych, chłonęła wrażenia wszystkimi zmysłami, czakrami i szyszynkami, chłonęła Japonię bez żadnych rozpraszaczy, dzięki czemu całość doświadczenia została wyłącznie w jej głowie, a nie na żadnej cyfrowej czy też nawet analogowej matrycy, dzięki też czemu odczuwała wszystko sto razy bardziej i każdemu poleca taki rodzaj duchowej wyprawy w głąb siebie; aby jednak uwiarygodnić nieco swój opłakany stan fizyczny, kłamstwo trzeba było rozbudować, więc Karina opowiadała znajomym oraz licznym obserwatorom na instagramie, jak to się struła chirashi-zushi i ma po dziś dzień zatrucie pokarmowe, z czego wynika jej drastyczne wychudzenie; Karina nie była gotowa na to, żeby komukolwiek przyznać się do porażki; ku jej zaskoczeniu i pewnej niepewności na samym początku kłamstwa szły jej z każdym dniem coraz lepiej i lepiej, doda więc szczerze od siebie, że nie uważa się wcale za patologiczną kłamczynię, po prostu miała całe dwa tygodnie, żeby wymyślić angażującą i pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji historię i przecież niewiele się to różni od reżyserowanych żyć milionów ludzi na świecie, którzy wpuszczają do tych wszystkich mediów kłamliwe, odpowiednio wykadrowane i przefiltrowane opowieści o sobie; Karina jednak wewnątrz swojej marki osobistej, mimo silnej chęci ukrycia tego stanu, przeżywała prawdziwą tragedię; próbowała temu zaradzić na różne sposoby, ale nie pomogła ani air joga, ani też joga śmiechu, palenie szałwii, ceremonia kakao i palo salto też się na nic zdały, ani warsztaty afirmacji, czułości, ani też zajęcia z mindfulness, medytacje, jedzenie pięciu posiłków dziennie, okna żywieniowe, ketoza i dieta keto, posty przerywane i długoterminowe, detoks, biohacking, dwadzieścia pięć wizyt u energoterapeutki, przejście na weganizm, a potem frutarianizm, zdradzi ci też w sekrecie, gdy już trochę wino zacznie działać mocniej i mieszać się z lekami przeciwdepresyjnymi, że psychiatra zasugerował jej zmianę miejsca pracy i toksycznego korporacyjnego środowiska, które jest jednym z głównych źródeł jej nieszczęść, nierealnych aspiracji, autoagresji oraz tłumienia szczerej i etycznie uzasadnionej nienawiści, która jednak, zamiast kierowania na zewnątrz, jest tłumiona do wewnątrz; będzie ci się z tego dzielnie tłumaczyć, że przecież jak ona ma zmienić pracę, skoro cała jej kariera zawodowa polega na byciu korporacyjną ekspertką od zarządzania zasobami ludzkimi, tak więc poszła do innego specjalisty, który zwiększył jej dawkę xanaxu, i teraz już jest całkiem dobrze, coraz lepiej znosi bezsens życia codziennego, zaczyna się z nim oswajać, dokładnie tak ci powie, i to otwarte mówienie o bezsensie wprawi cię z jednej strony w zdumienie połączone z zakłopotaniem, a z drugiej będziesz bardzo szanował jej szczere wyznania ukierunkowane w sposób spersonalizowany do twojej osoby, tak więc będzie się wam siedzieć u niej w mieszkaniu całkiem przyjemnie i w końcu nie wytrzymasz i wypalisz, jak to zwykle bywa, kiedy sobie już chlapniesz wina biodynamicznego zbyt wiele i zbyt szybko, więc zaprosisz ją […]
„wszystko będzie niedobrze” to mikropowieść, która przybliża historię siedmiu dni wyjętych z życia korporacyjnego dyrektora kreatywnego, który ma piękny apartament, pięknych znajomych, piękne rzeczy, piękną karierę, ale jednocześnie przeżywa wypalenie zawodowe; „wszystko będzie niedobrze” to historia o półświatku reklamowym wysysającym sens życia, ale to także uniwersalna opowieść dla tych, którzy wygrali i mają idealne życie, i dla tych, którzy przegrali i już nie chcą niczego wygrywać, to historia sukcesu i porażki, która mogła wydarzyć się w każdym większym mieście, to historia, w której fragmentach odbicie samego siebie znajdzie każdy, bo każdy kiedyś czuł, że „wszystko będzie niedobrze”
Dodaj komentarz