Jednych zaskakuje zima, drugich nic już nie zaskakuje, a tych trzecich atakuje znienacka jesień.
Pozorne, codzienne zjawiska nagle zyskują rangę niemalże nadrealnych; przelatujące niespokojnie pod gasnącym niebem ptaki próbują coś powiedzieć stłamszonym przechodniom, nagły powiew lodowatego wiatru układa się w dobrze znane głoski, szumiące drzewa zdają się grać dobrze znaną melodię, której tytułu z jakiegoś powodu nikt nie rozpoznaje.
Za każdym razem ostre słońce, wydobywa gdzieś z głębi świadomości dawno zapomniane obrazy, odrywa przyschnięte wspomnienia, zlepia z przypadkowych myśli kolaże. Ulotne fragmenty pobudzają wyobraźnie do granic możliwości, na granicy natręctwa. Wrześniowe słońce oświetla kontury, rysuje kształty, tylko po to, żeby przedwcześnie gasić światło i skracać każdy kolejny dzień.
Jesienią jakby bardziej chce się zatrzymać, gdy wszyscy gdzieś pędzą, pomyśleć trochę więcej, kiedy nikt nie ma na to czasu, stanąć gdy wszyscy idą, milczeć gdy wszyscy krzyczą, i głośno mówić, gdy wcale tak nie wypada.
Co roku przychodzi do mnie inna i zdaje się, że pamięta już coraz mniej i mniej. Trzyma się za to kurczowo starych nawyków i mam wrażenie, że wszystkie te melodie, impresje, kolaże… robią się dziwnie wtórne.
Dodaj komentarz