Siedzę pod makiem i jem obwarzanka. Jakoś tak mi wpadło do głowy, że ostatni raz jadłem obwarzanka rok temu, a skoro mieszkam już w tym Krakowie, to od czasu do czasu warto zjeść obwarzanka, więc go jem, jest suchy jak chleb dla konia i jest z makiem, jem go siedząc na murku pod makiem, taki dowcip. Kupiłem sobie jeszcze kawę choć wszystkim wmawiam, że już jej nie piję i jestem szczęśliwym człowiekiem, no ale od święta to można być i czasem nieszczęśliwym, ale z kawą. No i tak na zmianę, kawałek czerstwej i zimnej buły, kawa, na dokładkę papieros, po posiłku, na czczo nie wolno, tak mnie uczono i tak trzeba. Dopalam, dopijam i już mam zwijać swój bufet, bo mnie panowie żule przyuważyli, wymiana spojrzeń nastąpiła, nie ma rady, zaraz mnie otoczą, a ja mam dobre serce i dam im te pieniądze, a oni będą pić, a to już nie jest dobre. No i wtedy idzie sobie taki jegomość. Nie wiedzieć dlaczego zwracam na niego uwagę. Chłopaczyna jest na oko moim wieku, taki że to mężczyzna już niby, ale chłopiec jeszcze też trochę. Dobrze ubrany, brązowy płaszcz dobrze skrojony i dopasowany, włosy też dobrze ułożone, spodnie bordowe, przylegające, ale też tak dobrze, nie za bardzo. Gdy sobie tak lustruję to jego odzienie i aparycję, to wtedy on dostrzega kogoś po drugiej stronie ulicy, obok księgarni. Ona też go widzi, więc on przystaje, prostuje się i zaczyna mechanicznie machać ręką. Jest w tym jakiś bliżej nieokreślony majestat, powaga, jakby właśnie stał na szczycie kadłuba wpływającego do portu Titanica, który jakimś cudem jednak nie zatonął, a na lądzie czekają dzieci, stęskniona żona i tak dalej. Ona nieco zdezorientowana, „odmachuje” jakoś tak niepewnie i uśmiecha się nieśmiało, za bardzo nieśmiało, to raczej kwaśny uśmiech, uśmiech niechciany, wymuszony i formalny. Na jej twarzy z sekundy na sekundę rysuje się postępujące zakłopotanie. Ale on konsekwentnie macha dalej, stanowczo, zbyt długo, coś tu nie gra. Ona się w końcu decyduje i idzie w jego stronę, jest coraz bliżej i bliżej. I wtedy on z gracją niesamowitą, jakby ćwiczył ten ruch latami, chowa jeden palec, macha dalej, chowa drugi, chowają się pozostałe. Zostaje tylko środkowy. Ręka zastyga.
– Wiesz co, Mariola? Teraz to się pierdol.
To nie był krzyk, to pierdolenie było majstersztykiem, długie, „r” wymówione perfekcyjnie, język drgał dokładnie tyle razy ile powinien, brzmiał jednocześnie czas teraźniejszy z przeszłym, radość, gorycz, żal, wszystko jak trzeba i w ilości kompletnej, nieprzesadzonej, wszystko zamknięte w jednym słowie. I jeszcze przez ten czas cały, palec środkowy, nieruchomy. Mariola oniemiała, zastygła w bezruchu. On nie czekał na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i tyle go widziałem. Mariola w końcu się ocknęła i ruszyła przed siebie. Śledziłem ją potem jeszcze chwilę. Pierwszym sklepem, do którego skręciła było Intimissimi. Wzięła sobie dziewczyna do serca świąteczne życzenia.
Dodaj komentarz