fbpx

Droga

Było już na pewno po zmroku, tak zwana martwa godzina w piątek wieczór. Wyciągnął nogi przed siebie, odchylił głowę. Gwiazdy na atramentowym niebie wirowały. Zamknął na chwilę oczy. Wyobrażał sobie jak całe miasto, wszystkie ulice, równoległe, prostopadłe, ślepe, wszystkie te odnogi, zwijają się w jeden kłębek. Bez zastanowienia rzuca włóczką do kosza i wstaje. Chłodne powietrze przepełnia płuca i dusi.  Włóczy nogami, zatacza się. Przystaje. Patrzy na buty, wydają mu się za duże, niepasujące do krajobrazu, zdaje się jakby w nich tonął. Ściąga. Mróz atakuje wszystkie otępiałe zmysły. Ciało zaczyna dygotać, więc zdejmuje marynarkę i koszulę. Biegnie. Potyka się może ze dwa razy. Kamienie ranią stopy, powietrze chłosta na wpół nagie ciało. Upada po raz trzeci. Nie ma siły wstać, ani się czołgać.

Obok klubu stoją ochroniarze i palą papierosa.
Zanoszą się śmiechem.


Jedna odpowiedź do „Droga”

  1. Krótkie, aczkolwiek większa ilość słów nie jest potrzebna, by oddać sens – mam nadzieję, że odgarnęłam go – jakże smutny i prawdziwy obraz. Sama czasem czuję się niczym ten człowiek, którego drogę opisujesz. Ludzie tak schematycznie oceniają tych, których uczucia i motywy zachowań można by analizować w nieskończoność i nigdy nie odnajdując się w labiryncie uczuć, zapisać kilometry arkuszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*