fbpx

Przypadki Pana Adama

Przypadki Pana Adama


Chęć zapomnienia. Jest coś takiego w człowieku. Ludzie robią różne rzeczy. Jedni piją wódkę. Drudzy palą skręty. Kwestia tylko: ile można się oszukiwać? Tworzyć sztuczną, nieistniejącą rzeczywistość? Jak długo można żyć z ołowianym, toksycznym brzemieniem, który powraca każdego wieczoru? Ołowiany, toksyczny (b)rzemień, to też brzmi patetycznie, a może nawet żałośnie (ang. pathetic – żałosny). My tu gadu-gadu, a narrator czeka.

Mój problem polega na tym, że nie do końca umiem zapominać. Jednego dnia mi się uda. Spotkam się z kumplami. Pójdę do kina, schleję się, upalę. Kiedy indziej znowu, położę się do łóżka, zaparzę mocną kawę i będę czytał do upadłego. Tyle, że mózg płata figle. Raz mniejsze raz większe. Wystarczą dwa słowa w książce, znajoma piosenka. Wystarczy nawet pogoda, zapach powietrza…, gest czy słowo. Automatycznie zapala się lampka. Miga i nie chce zgasnąć. Potem zapalają się kolejne. Taka reakcja łańcuchowa. I jak to potem zgasić? Nie mogę znaleźć wyłącznika. Szukam go…

Zamknąłem się na trzy dni w pokoju. Na klucz, nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nie otwierałem nikomu. Nie wpuszczałem nawet czarnego kota, który przecież nie jest niczemu winny, że chce wejść i położyć się na łóżku. Nie jadłem nic, piłem tylko z butelki, którą zostawiono w celu podlewania kwiatków. Wtedy w człowieku kotłują się różne myśli. Dziwnym trafem zauważa się stary myśliwski nóż. Do tego dochodzi zajebiście depresyjna muzyka. Napięcie rośnie. Agresja jest jedynym pozytywem. Jeżeli wtedy czujesz agresję, to się ciesz. Złość jako tako prokuruje działanie. Robisz pompki, brzuszki, chcesz dać sobie wycisk – albo się tniesz. Ale jak już nie masz siły, wszystko opada, przychodzi przygnębienie. Nie takie udawane. Patrzysz tępo na sufit. Gasisz światło. Chcesz żeby było ciemno. Tylko wtedy możesz uciec do wspomnień. Do czegoś, czego nikt ani nic nie jest w stanie Ci odebrać. Co z tego, że są one najboleśniejszą rzeczą w tej sytuacji. Wracasz do tego podświadomie. Próbujesz, chociaż w myślach coś zmienić. Wpłynąć na kogoś. Zbudować sobie lepszą przyszłość zmieniając przeszłość, zmieniając ludzi. Nawet jak nie chcesz zmienić siebie, chcesz w jakikolwiek sposób wpłynąć na to, żeby było lepiej. Czasami nie można już nic zrobić, oprócz załamania rąk i zamknięcia się w pokoju. Wtedy zostaje podświadomość. Całe życie, to dążenie do tego, „żeby było lepiej”. Szczęścia szuka się podświadomie cały czas. Nawet jak człowiek jest szczęśliwy, szuka mocniejszych bodźców. Zawsze mu mało. Z kolei, kiedy cierpi na tak zwany niedobór szczęścia, innymi słowy życie daje mu solidnego kopa w dupę (tak, że nakrywa się nogami), a w końcu przyjdzie coś nieoczekiwanego, zupełnie, wydawałoby się bezinteresownego, szczęście nabiera mitycznych rozmiarów. Problem w tym, że to, co przyjdzie szybko, lubi równie szybko spierdolić. Wtedy taki człowieczek czuje się oszukany. Nie jest to dla niego nic nowego, utwierdza tylko w swoim przekonaniu, pogrąża jeszcze bardziej. No, ale przecież WY, to już wszystko wiecie. Nie jestem żaden autorytet, żeby WAM kazania półfilozoficzne prawić. Poniekąd musiałem to napisać, coby WAS jakoś wprowadzić w temat.

Ja już nie widziałem żadnego wyjścia. Chciałem umrzeć śmiercią głodową (nie wpadłem na nic oryginalniejszego). Niestety jakieś skurwysyńskie strażaki wyważyły drzwi. Potem jak przez mgłę pamiętam szpital. Opis będzie mdły. Ogólnie cała ta historyjka jest podobna do białego mydła udającego słodką czekoladę. Nie będzie ładnych opisów, wartkiej akcji.

Pamiętam łóżko. Białe łóżko. Jakaś kroplówka i taka dziwna pielęgniarka. Z dużą szramą na policzku. Ranę miała jeszcze świeżą. Wyglądało na to, jakby mąż się zdenerwował, że zupa była za słona.

– Skąd u pani ta blizna? – Spytałem, cedząc jednocześnie słowa. Ledwo przeszły mi przez gardło. Czułem posmak jakiegoś dziwnego lekarstwa.
Nachyliła się i popatrzyła czy nikt nie obserwuje.
– Ty gówniarzu nie zadawaj mi takich pytań. Myślisz, że jak Cię panna rzuciła to możesz się zaćpać na śmierć? Co ty wiesz matole o życiu? Pępek świata? Pomyśl czasami o innych. O twoich rodzicach, którzy przywieźli cię tutaj przerażeni.
Patrzyłem jej odważnie w oczy. Zawsze spuszczałem wzrok. Nie wiem skąd, ale gardziłem tą kobietą. Od pewnego czasu gardziłem ludźmi. Teraz patrzyłem odważnie w oczy i gardziłem każdym najmniejszym człowieczkiem, który rzucał mi przelotne spojrzenie, często zwykłe, niezadziorne i ludzkie. Ale ja tego nie tolerowałem. Patrzyłem się w taki sposób, że spuszczali głowę i szli dalej. Nie oglądali się za mną. Tak też miało być i tym razem.
– Idź lepiej ugotuj nieprzesoloną zupę, d z i e w c z y n k o.
Nie wytrzymała. Silne uderzenie otwartą ręką grzmotnęło w mój wychudzony, kościsty policzek.
W tym momencie do pokoju wszedł ordynator. Zdążył kątem oka zobaczyć występek swojej podopiecznej.
– Pani pójdzie ze mną. A wy – zwrócił się do trójki lekarzy – zbadajcie go.

Pamiętam jej wzrok. Wiedziałem, że ją zwolnili. Matka mi powiedziała, że „ta Pani już więcej nie będzie tutaj pracować”. Miesiąc temu dowiedziałem się, że ukradła ze szpitala stuprocentową amfetaminę. Przedawkowała.
Bywa.

Wracając do mojego żałosnego położenia. Pewnej nocy stwierdziłem, że ucieknę ze szpitala. Jak się potem okazało wpadłem z deszczu pod rynnę. No, ale o tym będzie potem mowa. Oderwałem przyklejone igły od żył i przebrałem się w normalne ubranie. Wychyliłem się ostrożnie na korytarz. Było pusto. Poszło bardzo łatwo. Chwile potem wsiadłem w windę i bez problemu opuściłem szpitalne mury. Gdzie teraz?

Usiadłem pod drzewem. Nie widziała mnie. Właśnie czesała długie blond włosy. Chyba coś śpiewała do lusterka. Chyba poleciały mi jakieś łzy.
Bywa.

Tak. Mi, temu nieczułemu skurwysynowi, który traktuje ludzi jak szmaty – do wytarcia i do kosza. Nie miałem odwagi wejść. Krzyknąć, powiedzieć słowo. To wszystko upadło. Podejrzewam, że nawet jakbym się powiesił na tym drzewie przed jej domem i dyndał tak śmiesznie w amoku jak jakaś kukiełka, której ktoś podał cyjanek zamiast kaszki, to gówno by się najwyżej stało.

Czasami tak już jest, że cele upadają. A ja mam tak prawie zawsze – im bardziej się staram, im bardziej mi zależy, to mi kurwa mać nie wychodzi! Nie wiem jak mam znaleźć motywacje na cokolwiek, jak życie detronizuje każdy, najmniejszy krok ku temu, żeby było normalnie. Żeby w końcu człowiek miał, po co wstać z łóżka, po co pójść do szkoły. Żeby w końcu miał do kogoś pójść, miał od kogoś wsparcie, zainteresowanie i współczucie. Nudzi mnie samotność. Mój mózg pierdoli non stop te same farmazony. Jestem jak w tunelu bez światełka na końcu. W pewnym etapie swojego życia ono się pojawiło. Migało nieśmiało, potem jarzyło jak skurwysyn. Ale i tak zgasło.

No więc, (wiem, że tak zdań się nie zaczyna, ale to tylko taki chwyt, żeby czytelnik się nie us(u)nął.) Wyszedłem z tego szpitala. Bez grosza. Długo nie uszedłem. Pewnie spodziewaliście się jakiegoś żywota pijaka, ćpuna i degenerata. Nic z tych rzeczy. Dużo nie pamiętam. Pamiętam tylko jak ktoś mnie walnął w łeb, a ja ocknąłem się w szpitalnym pasiaku o drugiej w nocy. Jak się domyślacie było chłodno. Potem zwinęła mnie policja… potem wylądowałem w psychiatryku. Żeby nie było tak dobrze trafiłem tam z własnej winy. Dawali mi jakieś testy. Czy jestem normalny, czy coś w tym stylu. Zaznaczałem najbardziej pojebane z możliwych odpowiedzi. Biegli psychiatrzy wystawili mi niezbyt pochlebną opinię. Trafiłem do jakiegoś zapomnianego przez Boga i diabła zakładu na obrzeżach Katowic. Teraz sobie tak siedzę w tym psycholu i zastanawiam, co to dalej ze mną będzie. Rodzice już pomarli, chyba przysłużyłem się ich śmierci, („Ale Adaś dobry, dobry synek jest”).

Moja wielka miłość, jak wspominał jeden z kolegów, który jako jedyny mnie regularnie odwiedza, wyjechała do Pakistanu i ożeniła się tam z jakimś mudżahedinem. Przez te osiemnaście lat spędzonych w tym gównie zastanawiam się, po co istnieje Bóg. Po co każe w siebie wierzyć, skoro jest wszechmogący, nieomylny, wszystkowiedzący i co mu tam jeszcze religia dorobiła. Idąc dalej moim tokiem rozumowania, stworzenie człowieka to żadna miłość, jaką przypisuje mu chociażby chrześcijaństwo. Czysty egoizm. Bóg stworzył sobie mrówki i patrzy jak rosną. Jak mu się jakaś spodoba to jej da trochę miodu. Jak nie, to wleje trochę smoły. A reszta mu zwisa i powiewa. Przecież on i tak wie, jak one wszystkie skończą. Pójdą do piachu z nadzieją na zmartwychwstanie. Taka nadzieja jest potrzebna. Nawet ja w to wierzę. Po co żyć, skoro zostaje tylko piach takiemu ateiście? Jest też druga koncepcja. Bóg nakręcił zegarek w czarodziejski sposób i ten zegarek sobie tyka. Tarczą jest wszechświat, który rządzi się bez większej ingerencji boskości. Wskazówki – żywot ludzi. Za każdym tyknięciem ktoś na świecie umiera.
Ale jak widzicie nie lubimy się z Bogiem. Z tym kimś, którego w ogóle nie znam. Z tym kimś, którego naszkicowała mi religia i społeczeństwo. Z tym kimś, który nie odpowiedział na żadne moje pytanie. Z tym kimś, który milczał wtedy, kiedy powinien powiedzieć „Nie dziękuj, bo i tak się zjebie”.

Cerber miał praktyki w szpitalnej aptece, przylegającej do psychiatryku. Odcisnął klucz w mydle, a jego krewny, też nie lepsze ziółko dorobił klucz. Wparowaliśmy tam i jedliśmy, co się dało. Słownie wszystko. Tabletki, syropy, proszki… No i się zjebało.

Bywa.

Większość z nas zastanawia się, jak to jest, kiedy się odchodzi z tego świata. Już WAM spieszę z odpowiedzią. Otóż, kiedy ja żegnałem się z tym światem, pamiętam, że cały czas chciało mi się rzygać. Jakoś tak wyszło, że moja śmierć była na tyle żałosna, że nawet nie miałem okazji pomyśleć o tym, że właśnie idę sobie do krainy wiecznych łowów. Nie myślałem o życiu, o skrusze wobec czegokolwiek, o tym, co straciłem, czego nie zobaczyłem, nie spróbowałem i tak dalej i tak dalej.

Wtedy, kiedy poczułem, że już dłużej nie wytrzymam, że po prostu mój żołądek zaraz eksploduje, a ja razem z nim, pojawiło się jakieś światło. Przerażająco jasne. Nikt nic nie mówił, panowała tylko przytłaczająco głucha cisza. Nie widziałem swojego ciała, ale czułem, że jeszcze w jakimś stopniu istnieję. Świadomość powoli wracała i krok po kroku dochodziłem do tego, co się właściwie dzieje.
Tutaj miała być rozmowa z Bogiem, ale coś nam nie wyszło. Obudziłem się; myślę, jestem powrotem na ziemi, nawet TAM mnie nie chcą. Ale coś tu nie grało. Wszystko było szare. Tysiące odcieni szarości. A niebo, które zdawałoby się, że przecież zawsze jest takie same, tym razem było czarne. Bez chmur, ale czarne. Pierwsze skojarzenie – piekło. Na moje nieszczęście, spudłowałem. Tylko czyściec.
Czyściec, jak czyściec. Nie wyjdziesz z tego gówna, zanim nie nawrócisz jakiegoś frajera. Oczywiście jesteś tylko duchem. Nie masz żadnej możliwości wpłynięcia na drugiego człowieka. To on decyduje, czy zdołasz do niego dotrzeć. Ty musisz tylko cierpliwie chodzić za takim i powtarzać ciągle te same dyrdymały. Najgorsze jest to, że nie ma dnia i nocy. No i oczywiście, żeby nie było tak fajnie, czas się cofa.  Nie masz żadnego wpływu na to, co robisz. Dobrze wiesz, że „to już wszystko było”, masz tego pełną świadomość, ale rzeczą fizycznie niemożliwą jest działanie przeciwko sobie, czyli przeciwko temu, co zrobiłeś dwa, trzy dni temu, czy tam kiedyś. Trochę to zagmatwane, ale da się zrozumieć. Najprościej rzecz ujmując, ktoś puszcza Ci drugi raz tę samą kasetę video. Wpadł przy tym na genialny pomysł przywiązania Cię do krzesła pod napięciem. Nie możesz się ruszyć. Musisz oglądać.

W sumie trafiło mi się miłe towarzystwo. Przydzielono mnie do zwykłego, obskurnego, miejskiego pubu. Czułem się jak Wyspiański na weselu w Bronowicach. Przykładowo, do baru wszedł kiedyś jakiś szesnastoletni dzieciak. Widać, że z patologicznej rodziny, bida i w ogóle. Był chudy i miał spory jak na swój wiek zarost. Podszedł do przypakowanego Brysia żłopiącego któreś z rzędu piwko. W jednej ręce trzymał kufel a w drugiej dymiący papieros. Młody podszedł i całkiem uprzejmie spytał o „fajkę”.
– Poczęstuje Pan? – zapytał.
Przerośnięty koks spojrzał lekceważącym wzrokiem na młodzika.
– Kup sobie. Albo niech ci rodzice kupią.
– Ale jednego, tylko jednego…proszę! – Błagał chłopak.
– Mówiłem kurwa, że NIE. Głuchy jesteś?
– Ale jednego…
Bryś trzasnął potężnie małolata. Ten poleciał w bok i rąbnął głową w kant stołu. Pech chciał, że uderzył skronią. Opadł bezwładny na podłogę i więcej się z nie podniósł.
Bywa.
Szkoda. Przecież szukał papierosa dla swojej matki, która powiedziała, że dzieciak nie dostanie śniadania, jeśli nie skombinuje jej, chociaż jednego szluga. Jak to mawiała, „Musisz zapracować na jedzenie? Ty darmozjadzie pierdolony!!!”.

Właśnie oglądałem tę scenę któryś tam raz. Być może w ziemskiej czasoprzestrzeni, to zjawisko w ogóle nie miało jeszcze miejsca. Tyle, że ja nie miałem kompletnie pomysłu jak ta zakuta pała, ten łysy orangutan, który poza granicą ścianki kufla nie widzi swoich obsranych gaci, może postąpić inaczej niż zrobi to za chwilę. Podchodzę do niego. Zwalam szklankę. Terroryzuje kelnera. Standard. Tyle, że to nie ma sensu. Oni mnie nie widzą i cokolwiek bym zrobił będą się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Kiedyś poobijałem wszystkich kijem beasebollowym. Chodzili z takimi śmiesznymi, cieknącymi krwią łbami. I dalej się uśmiechali, rzygali, pluli i pili. Niczym w niskobudżetowym horrorze, gdzie zabrakło pomysłu na scenariusz. Tym razem zmieniłem taktykę. Próbowałem coś szeptać do ucha tego gnojka. Raz nawet się dziwnie obrócił i popatrzył – wydawałoby się – na mnie. Nadzieja matką głupich. To tylko mucha latała koło ucha. Teraz znowu żłopał swoje piwsko.

Wyszedłem z lokalu. Widocznie dla młodego nie ma już ratunku. Śmiesznie ten cały świat wygląda. Ludzie chodzą, a ja słyszę ich wszystkie myśli. Zawsze zazdrościłem Gibsonowi, który w jednym ze swoich filmów słyszał kobiece myśli. Teraz byłem w podobnej sytuacji. Tyle, że słyszałem tylko te najgorsze świństewka. Wszyscy wyglądali jak chodzące widma, przenikające się wzajemnie zjawy. Można ten cały patetyczny obraz porównać do rozmazanego zdjęcia, przez którego środek przechodzi biała rysa starości. Sęk w tym, że nie masz jak załatać tego gówna. Próbujesz coś skleić, zamalować szarą farbką. Nic z tego. Potem urywa ci się film i znowu wszystko zaczyna się od początku.

Ja z chęcią wrócę na ziemię. Zapalę sobie papierosa, pójdę na piwo. A Ty, co dzisiaj zrobisz?

Data napisania: Październik 08 2008

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*