Czytanie książki w kawiarni

notki codzienne: magnolia

Siedzę sobie popołudniowo, w sumie to już bardziej podwieczornie, lubię takie popołudniowo-podwieczorne posiedzenia. Zaułek Niewiernego Tomasza, na kolanie książka, żeby mieć pretekst, na stole herbata, żeby mnie stąd nie wygonili, od czasu do czasu papieros, przed nocą trzeba się napalić. Oczywiście nie jestem tu sam; na przeciwko mnie usadowiła się para kochanków, tak na oko pod czterdziestkę, po lewej zbyt głośni i zawsze młodzi Hiszpanie. Po prawej przewijają się stali bywalcy kawiarni, prowadzą ożywione dyskusje na temat pogody i przemijania, niepogody ducha i wracają do tych starych czasów, których nikt na oczy nie widział, ale wszyscy wspominają.
Przyglądam się z coraz większym zainteresowaniem zakochańcom, zwalniam tempo składania głosek, nie bez powodu; widzę łzy, emocje, a że lubię dramaty to zaczynam sobie naprędce kreślić te dwa portrety. Ona – włosy tleniony blond, lekko podniszczone, twarz mocno opalona, oczy szklą się ze wzruszenia, kolor mają wyblakły, kiedyś zapewne były uwodzicielsko niebieskie. Na sobie ma kraciastą marynarkę pożyczoną od swojego wybranka. Na zewnątrz temperatura uległa już znacznemu ochłodzeniu i biomet też jest niezbyt korzystny, o czym świadczą liczne wahania nastroju. On ma posturę byczka, wysuniętą szczękę i świńskie oczka; gatunek z tych, co dużo mówi i do tego ciepłolubny; w krótkiej koszuli, w krótkich spodniach, krótko ścięty.
Nasz gentleman wraca z piwami, rozsiada się dumnie, jego kolana tworzą kąt bardzo rozwarty. Rozmawiają dosyć głośno, co jakiś czas zniżając protekcjonalnie ton, przeżywają zapewne drugą młodość i dwudzieste z rzędu zauroczenie, z cyklu to na zawsze i już nikt więcej potem. Są już trochę podchmieleni ale i zmęczeni, w powietrzu unosi się nastrój przebrzmiałej euforii i sprzeczności. Miłość między nimi nasiąknęła już krakowskim klimatem; jest nietrzeźwa, pisana przez em pochylone kursywą. On gestykuluje żywo, macha rękami jak dróżniczka przed zbliżającą się katastrofą. Ona co jakiś czas płacze i mówi, że jej smutno, ale dlaczego dopytuje amant, a ona że w sumie to nie wie, tak po prostu. On się tak łatwo nie poddaje i snuje dalekosiężne plany, jak ten żeglarz na morzu wzburzonym, no i przekonuje z pewnością w głosie godną kapitana tonącego statku, że przecież sobie poradzą, że starego wyśle gdzieś tam, gdzieś tam i będą miliony, że mieszkanie też się znajdzie, córka to przecież nie problem, wychowa jak swoją, no i ten mąż to dupek skończony, aż go nosi, jak tylko o nim pomyśli, z nim też się rozprawi.
Wracam na chwilę do książki, bo na razie nic ciekawego się tutaj nie dzieje. Widzę zapłakaną Chloe, która desperacko wciąga piątą uncję kokainy w klubowym kiblu, jest zrozpaczona, bo na pokazowej imprezie naszpikowanej gwiazdami wielkiego formatu pojawiła się Lauren, taka niby przyjaciółka, co jej chłopca chce zdobyć; łapie go przy wszystkich za tyłek, flirtuje bezczelnie, ale to jeszcze do przełknięcia jest, gorzej ze stylizacją – założyła na pokazową imprezę identyczną sukienkę, a to już stanowczo za wiele. Chloe jest kobietą nowoczesną, co prawda aktualnie z rozmazanym makijażem, nadużywającą valium i prozaca, ale z postanowieniami konkretnymi – ma ochotę wydłubać tej dziwce oczy pilnikiem do paznokci.
Waham się chwilę i skłaniam coraz bardziej ku bardziej przyziemnej rozmowie tych dwojga, których problemy są daleko od Hollywoodzkich wzgórz, złotych proszków i sukienek wysadzanych diamentami. W końcu odkładam książkę i zamawiam kawę udając, że bezmyślnie wpatruję się w ekran telefonu.
– A może heroinę byśmy wzięli? – pyta on.
– Heroina? To przecież takie słabe, na uspokojenie. Nie, heroina odpada.
Odpalam papierosa i zastanawiam się, nad tym, co przed chwilą usłyszałem. Jestem bardzo ciekawy, jak wyglądała młodość tych dwojga, skoro oni sobie herę ładowali jak ja tutaj herbatkę, na uspokojenie. No nic. Nie znam życia, pozostaje mi słuchać cierpliwie starszych.
– Męża nie mam, straciłam mieszkanie, jeszcze córkę mi zaraz przez ciebie odbiorą.
Zaczyna szlochać i pić piwo coraz szybciej.
– Ale ja ci kupię, wszystko ci kupię! – mówi.
– Wszystko? – ociera łzy i wyciera głośno nos w rękaw od marynarki.
– Tak.
– To ja chcę kosiarkę – robi krótką pauzę i zadziera głowę do góry. – I piękny krzak magnolii!
– Kupię ci kosiarkę i krzaka.

No i kupił ją. Tą kosiarką.