wieczorna wizyta

notki codzienne: odwiedziny o szóstej nad ranem

Przysypiam już trochę nad laptopem przepisując ostatnie kartki maszynopisu. W pokoju unosi się gryzący tytoniowy dym i kwaskowaty odór nadgniłych cytryn. Ostatnio upodobałem sobie dość osobliwy rodzaj drinków. Jako że palę dużo, a każdy papieros to minus dwadzieścia procent witaminy ce, to uzupełniam regularnie niedobór – po każdym papierosie mieszam wódkę z cytrusami, a wyciśnięte skórki rzucam za siebie. Nie mam czasu oderwać się od biurka i posprzątać, to zbyt prozaicznie.

Wracając do mojego położenia; zaczyna świtać, pasowałoby się na chwilę zdrzemnąć, zaraz trzeba będzie wstawać. No i prawie bym sobie już zasnął, barany skakały w zwolnionym tempie przez płot, bodźce uciekały na dno świadomości, zwoje mózgowe luzowały napięcie, Nils Frahm walił spokojnie głową w klawisze, wszystko szło w dobrym kierunki, no ale nie, nie, zbyt łatwo, jeszcze nie teraz.
Do pokoju wpada zdyszany Paulo, jakby to było normalne przychodzić do kogoś o szóstej nad ranem. Nie daje mi ostatnio spokoju, strasznie się przejmuje moją jeszcze niedokonaną karierą pisarską, jakoś tak ambicjonalnie podchodzi do tego tematu. W ustach oczywiście papieroch, nawet płaszcza nie zdjął, w ręku dzierży cylinder. Paulo ma nowy styl, próbuje zostać dekadentą, ale nikt mu nie wierzy, bo Weronika nie postanowiła umrzeć.
– No i jak ci idzie, Wiktorze? – zaczyna poważnym, zbyt górnolotnym tonem, jak nie on.
– Powoli, powoli, zbliżam się ku końcowi. Tak myślę. Chyba – odpowiadam niepewnie.
– I o czym ty piszesz, jak wygląda główny bohater?
– Pije za dużo alkoholu, na śniadanie wciąga amfetaminę, a na dobre spanie raczy się koką. Żyje na kreskę i podejmuje złe decyzje życiowe.
– Idealnie – mówi z pełnym entuzjazmem. – Bo ja sobie tak myślę, że mam pomysł jak z ciebie zrobić znanego pisarza, legendę!
– Zamieniam się w słuch, Paulo. Oświeć mnie.
– Zrobimy taką autokreację – mówi z pełnym przejęciem. – Że w tej powieści, ty, to prawdziwy ty. Upozoruje się, co trzeba, zaaranżuje jak trzeba. Mam dojście do proszków, rozpowie się to tu, to tam, zapłaci się ile trzeba i komu trzeba, zresztą – robi cwaniacką minę. – Kogo ja nie znam, policję też podkupimy, wszystko da się kupić. Przecież to Polska.
– Ale że jak?
– No, normalnie! Przedawkujesz rutinoscorbin, zaćpasz się, zapijesz, wszystko razem, albo możesz sobie wybrać – robi dłuższą pauzę i drapie się po brodzie. – No i ja potem obwieszczę, że umarł niedoceniony przez nikogo młodociany talent, będę firmował to swoim autorytetem, to się sprzeda, wydawcy będą się zabijać o prawa do publikacji!
– Paulo, ty przepisywałeś Biblię i mówiłeś, że to twoje.
– To było dawno i nieprawda. Mamy XXI wiek, kto o tym pamięta? Dajże mi dokończyć!
– Ja pamiętam, na przykład.
– Ty się nie liczysz. Mam sobie pójść? Czy jednak chcesz być, kurwa, sławny?
– Miałeś nie przeklinać, Paulo. Jesteśmy literatami, nie przystoi nam takie słownictwo.
– Chyba ty! To mam mówić, czy nie?! – krzyczy wyraźnie wytrącony z równowagi.
– Dobrze, dobrze – uspokajam go. – Kontynuuj.
– No więc pozorujemy wszystko, pogrzeb świecki, musimy cię wykreować na takiego ateistę z prawdziwego zdarzenia, jeszcze jakiś zatarg w kościele, apostazja niedokonana… – zamyśla się na chwilę. – Albo przed kościołem, z zakonnicą, plebanem, klerykiem, no coś się wymyśli, skandal religijny też musi być w tle, żeby historia była nośna, takiego buntownika z wyboru musimy z ciebie zrobić – zaciąga się głęboko i spala niemal pół papierosa za jednym zamachem. – Spiszemy też testament, który będzie się składał z trzech krzyżyków, że taka enigma, zagadka, dodamy do tego jeszcze jakąś traumę związaną z rodzicami, że kazali ci wyprowadzać żelazko na smyczy, wmiskujemy w to jakąś kobietę psychopatkę i kobietę niepsychopatkę, ale ładną, no i po prostu, i będziesz – podnosi ręce w gorę jakby dostał objawienia – ustawiony człowieku do końca życia!
Podchodzi do mnie, patrzy się prosto w oczy z takim przejęciem, jakiego nigdy jeszcze u niego nie widziałem i kładzie dłoń na moim ramieniu.
– Drinki z palemkami, Wiktor! Piasek, ocean, masaże erotyczne, kobiety erotyczne, nielimitowany alkohol, kubańskie cygara, tytoń i marihuana prosto z plantacji, słońce, ciepło, słomiane kapelusze, leżaki, czego chcieć więcej? – pyta się autentycznie podniecony, jakby to on miał być na moim miejscu.
– Ale jak będę chciał coś jeszcze napisać, wydać? – odpowiadam spokojnie.
– Opublikujemy pod moim imieniem, moje nazwisko się szanuję, wspominałem już o tym, no nie?
Mierzę go wzrokiem, Paulo wie, że wszystko się sypło przez tę Weronikę i nie ma już takiego przebicia, więc odwraca głowę i nieco potulnieje.
– No albo, albo… – zawiesza głos. – Niech ci będzie, że znajdą w jakiejś knajpie twój zeszyt, potem znajdzie się kolejny i kolejny, w różnych częściach świata, nowa historia, że obieżyświat taki byłeś i ćpałeś tylko dlatego, żeby cały czas podróżować i pisać, potem znajdą się serwetki z Nowego Jorku, podkładki pod piwo z twoimi wierszami z Las Vegas, sentencje zapisane na ławkach w Nowym Orleanie, jak ty w ogóle nie myślisz – kiwa głową z niedowierzaniem. – To jak będzie?
– Przemyślę twoją propozycję.
– No.
– No.
– To wpadnę jutro?
– Dobrze, Paulo.