dzisiaj akurat padało

Dzisiaj akurat padało

Ann płakała ukradkiem nad kubełkiem z kejefsi. Łzy rozmazały zbyt ostry makijaż, po szmince też nie było śladu. Wewnątrz lokalu, a była to druga w nocy, pełno ludzi; podniesione głosy, śmiechy, i łapczywe kęsy. Ann nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest w epicentrum plagi zombi. Cieknące po ubraniach sosy barbekju, tacki z niedojedzonymi frytkami, gwar, za głośno, zdecydowanie za głośno.

Ann biegała codziennie dziesięć kilometrów.
Ann wstawała codziennie rano do pracy.
Odżywiała się zdrowo.
Nie paliła.
Piła tylko wino, czasami.

Pracowała u chińczyka. W sensie kuchnia wietnamska, ale chińczyk, to chińczyk. Niezbyt lubiła swoją pracę. Najbardziej denerwowało ją to, że zawsze włosy cuchnęły starym olejem i ostrymi przyprawami. Kiedy przychodziła do domu, spędzała co najmniej dwie godziny pod prysznicem, wcierała olejki, perfumowała się. Potem robiła obiad.

Ann nie miała wielu przyjaciół.
Jej najlepsza psiapsiółka odbiła jej chłopaka.
Z mężczyznami nie bardzo lubiła rozmawiać.
Ann po prostu lubiła swoje towarzystwo.

Zamiast oglądać seriale albo przeglądać najnowszy katalog z haemu, Ann spacerowała samotnie wieczorami. Zawsze brała ze sobą czerwoną parasolkę. Nawet jak nie padało. Mama jej powtarzała, że warto mieć parasol zawsze przy sobie. Ann uważała, że w mieście powietrze skażone jest nieczystymi myślami. Więc brała parasol i czuła się bezpiecznie. Raz, ten jedyny raz, położyła parasolkę i wsparła się łokciami o poręcz wiaduktu. Patrzyła w nieruchomą toń, a potem spoglądała na gwiazdy. No i ktoś podbiegł i zwinął jej tę parasolkę.

Ann płakała ukradkiem nad kubełkiem z kejefsi. Łzy rozmazały zbyt ostry makijaż, po szmince też nie było śladu.

Ann ma 28 lat i ukradziono jej parasolkę.
Dzisiaj akurat padało.