Uciec przed samym sobą


Potykał się o własne nogi. Zewsząd czuć było woń zgnilizny i ludzkich odchodów. Sporadycznie, z niewielkich szczelin wyłaniały się ciekawskie szczurze główki węsząc niespokojnie nieprzyjaciela. Nie myślał o niczym innym tylko o ucieczce. Świadomość życia na wolności była ważniejsza od wszystkiego.

Był postrzelony w rękę. Krew cały czas pulsując miarowo wypływała z otwartej rany. Mimo to biegł. Przed siebie. Nie wiedział gdzie jest. Czemu go ścigają. Nie miał pojęcia, dlaczego stał się królikiem, na którego poluje stado wygłodniałych wilków. Słyszał jak się rozdzielili. Wcześniej padło kilka strzałów, cudem zdołał wymknąć się z pułapki. Teraz błądził jak małe dziecko we mgle, z tą różnicą, że otaczała go ciemność kanałowych ścieków.

Przypominała mu się mimowolnie analogiczna scena z dzieciństwa. Był to czas, kiedy mieszkał razem z babcią i matką w jednym domu. Ojciec uciekł zaraz po tym jak dowiedział się, że jego ukochana zaszła w ciążę. Nie znał go. Nie wiedział jak wygląda, czy pali papierosy i czy pije mocną kawę. Ale przysyłał pieniądze z ameryki południowej. Babcia mówiła, że to dobry człowiek. Matka nigdy z nim o tym nie rozmawiała. Próbował odrzucić od siebie potworną myśl, która mimo wszystko wkradała się do umysłu niczym nieproszony gość. Anna, bo tak nazywała się rodzicielka Artura, wyjechała na konferencję za granicę. Mały Artur, korzystając z okazji wymknął się z domu na parę dni. Wtedy jeszcze nie znał takiego pojęcia jak odpowiedzialność, czy troska o najbliższych. Matka nie zdążyła nauczyć młodego chłopca choćby podstawowych ludzkich odruchów, a babcia była już leciwa i odzywała się sporadycznie, większość dni przesiadując w bujanym fotelu przed telewizorem.
Artur zwykle spędzał wolny czas z niezbyt rozgarniętymi kolegami z osiedla. Głównymi atrakcjami było potajemne palenie papierosów i próbowanie przeróżnych trunków „zwędzonych” z kredensów rodziców.

Kiedy chłopiec wrócił z kilkudniowego wypadu nad jezioro, nie zastał nikogo w domu. Wołał przeciągle: „Babciuuu, baaabciu”. Odpowiadała mu jedynie głucha cisza. Zrezygnowany udał się do toalety. Uchylili drzwi i właśnie wtedy zobaczył t e n widok. Ciało powoli się już rozkładało. Wargi przybrały dziwnego sinego koloru. Oczy nienaturalnie otwarte nie wyrażały zupełnie żadnego uczucia. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Starsza kobieta umarła w wannie. Odór gnijącego ludzkiego ciała powodował odruch wymiotny. Chciał wyjść, ale nie mógł.

Teraz, biegnąc i odbijając się jak gumowa piłeczka od ścian myślał właśnie o tym. O martwej babci, która nie była w stanie podnieść się wanny i umarła z wycieńczenia. Przynajmniej taka była oficjalna wersja. Przed oczami miał żywy obraz jej trupio bladej twarzy i wykrzywionych ust.

Fetor wydzielany przez ścieki był nie do zniesienia. Nawet teraz, kiedy był już dorosłym mężczyzną musiał powstrzymywać skurcze żołądka. Musiał uciec, musiał walczyć. Słowo „musieć” powtarzał sobie cały czas w duchu. W końcu dostrzegł metalową drabinkę. Bez namysłu wdrapał się do góry i otworzył właz. Znalazł się w centrum miasta. Ludzie, jak co dzień zabiegani i zbyt zainteresowani swoimi sprawami, nawet nie dostrzegli dziwacznego mężczyzny, w brudnym, cuchnącym ubraniu. Szybko uskoczył w bok pod natłokiem nadjeżdżających samochodów. Nie miał najmniejszego pojęcia, dokąd może uciec. Otaczały go filie przeróżnych sklepów, obskurnych kamienic i nielicznych, pojedynczych domów mieszkalnych. Wzdłuż chodników ustawiono także kilka straganów, gdzie starsze panie sprzedawały, jak głosił szyld „produkty starej receptury”.
Zastanawiał się, komu może zaufać w tym obcym dla niego świecie? Rozmyślania szybko umknęły. Poczuł, że jego ręka zaczyna drętwieć. Spojrzał za siebie. Ulica kończyła się jakieś sto metrów dalej i nie było tam już sklepów. Zobaczył kątem oka małą, wąską uliczkę. Starał się iść i zachowywać w miarę normalnie, ale kilka osób obrzuciło go badawczym wzrokiem. Przykucnął i podarł koszulę. Zrobił dwie prowizoryczne opaski uciskowe i bandaż. Nie zauważył, że tuż obok niego stoi jakaś dziewczyna. Miała długie brązowe włosy, które opadały lekko na silne ramiona. Przyglądała mu się z zaciekawieniem, lustrując pokraczną posturę niebieskimi oczami. Artur wiedział, że nie ma nic do stracenia.

– Muszę się gdzieś schować. – pisnął żałośnie, jak mały ptaszek, który został uwięziony w klatce i błaga kota, żeby sobie poszedł.

Dziewczyna nie odpowiedziała tylko kiwnęła głową i wskazała zamaszystym ruchem ręki aby poszedł za nią.

Byli sami. Artur zdążył już dzięki podejrzanej, jak twierdził uprzejmości kobiety, umyć się i przebrać w czystą odzież. Założyła mu także porządny opatrunek na zdezynfekowaną ranę. Przez cały czas nie odezwała się do niego nawet jednym słowem. Znajdowali się małym, dusznym pomieszczeniu. Wszędzie porozrzucane były kartki, szkice i niedokończone obrazy. W powietrzu czuło się nieprzyjemną woń rozpuszczalnika. Po długiej chwili milczenia, w końcu odezwała się ledwo słyszalnym, kobiecym głosem:
– Opowiedz mi swoją historię – Artur zastanawiał się i nie mógł uwierzyć w naiwność swojej bądź, co bądź wybawczyni. Dobrze wiedział jak wyglądał w momencie, kiedy ją spotkał. Śmierdział jak zaszczuty pies i sprawiał wrażenie nie lepsze od pospolitego przestępcy, który dopiero, co uciekł z więzienia. Tak naprawdę, mógł nim nawet być. Nie wiedział dlaczego ucieka. Kierował się tylko i wyłącznie swoim instynktem.
– Nic nie pamiętam – kiwnął przecząco głową. – Ale powiedz mi, dlaczego mi pomagasz?
– Pewnie myślisz, że jestem naiwna. Tak jestem naiwna. Ale zauważyłam coś w Twoich oczach. To nie był wzrok złego człowieka. Nie martw się… zaraz odzyskasz pamięć – przybliżyła się do niego i objęła szyję zwinnymi rękoma.
– Podobasz mi się – Artur chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył.
Położyła mu palec na ustach i delikatnie rozpinała koszulę. Guzik po guziku. Potem, chłodnymi rękoma gładziła okrężnymi ruchami klatkę piersiową. Nagle, agresywnie wtopiła się w jego usta. Przewrócili się oboje w żelaznym uścisku na ziemie, jako, że Artur siedział na małym, wątłym krześle. Całowała go bez opamiętania po całym ciele, raz subtelnie i z pewną dozą ostrożności by za chwilę pożądać go z całej siły, bez żadnego zahamowania. Delikatne opuszki palców dziewczyny potęgowały rozkosz wędrując nieustannie po ciele. Nie opierał się. Nigdy się nie kochał z kobietą. Uznał, że pamiętałby na pewno coś takiego. Rozpiął koronkowy stanik w kolorze mdłego różu, skąd wyłoniły się małe, kształtne piersi. Kochali się długo, czasami nieumiejętnie i zabawnie. Ale to nie było ważne. Przynajmniej na chwilę pustka w głowie Artura gdzieś zniknęła, a w głowie majaczyły mu sceny z dzieciństwa.
Zwykle matka nie miała czasu dla swojej pociechy. Ale raz na miesiąc udawało jej się wziąć synka do parku. Pamiętał, że uwielbiał małą karuzelę, na której kręcił się i wychylał niebezpiecznie głowę, obejmując mocno metalową barierkę. W tym momencie cały świat wirował, tworząc dynamiczny, stale zmieniający się obraz.

Leżeli nadzy, spokojnie obok siebie. Dziewczyna pieszczotliwie oplotła go swoim ciałem. Spoglądała mu w twarz, głaszcząc lekko podbródek.
– Mam na imię Wioletta – ledwo zdążyła dokończyć i parsknęła głośnym śmiechem.
– Czemu się śmiejesz?
– Nie wiem. Tak z zasady… hmmm, wypadałoby się najpierw przedstawić, a dopiero potem uprawiać seks. – uśmiechnęła się do niego zalotnie.
– Mi to nie przeszkadza – odparł i mocno przytulił ją do siebie.
– Przed czym uciekałeś? Już pamiętasz? – szepnęła do ucha i musnęła policzek.
– Nie wiem – odpowiedział beznadziejnym tonem i od razu jego twarz posmutniała.
– Uśmiechnij się. Lubię jak się uśmiechasz.

Nie pytała go o nic więcej. Szybko nałożyła zwiewną sukienkę i resztę bielizny. Spięła włosy w gustowny kok, spojrzała jeszcze raz na Artura i poszła do kuchni.
Obserwował każdy jej ruch. Była taka piękna. Szczególnie jak na jej twarzy gościł ten osobliwy, naiwny i szczery uśmiech osadzony na lekko wystających kościach policzkowych i piegowatych policzkach. Miała w sobie coś z małej dziewczynki, która beztrosko biega po polanie zbierając kwiaty. Równocześnie, jak stwierdził w myślach Artur, dobrze wie, które kwiaty są trujące. To świadczy o niczym innym jak o mądrości. Nie wiedział czy jest inteligenta. Według niego, kochać się z takim facetem jak on, to średnio inteligentne posunięcie. Ale mądrość a inteligencja, to dwie różne rzeczy. Ona musiała dobrze wiedzieć, co robi.
– Może Pan Romeo się w końcu ubierze? – wychyliła głowę zza drzwi, a na jej twarzy znowu pojawił się dziewczęcy rumieniec uzupełniony pogodnym uśmiechem.
Artur leniwie zwlókł się z podłogi.
– Tak w ogóle, to jestem Artur – powiedział i zawstydził się, że mówi to dopiero teraz.
– Już myślałam, że powiesz mi dopiero jak znowu będziemy się kochać! Chodź. Zrobiłam Ci jajecznice.
Zgodnie z poleceniem wszedł do kuchni. Pomieszczenie było bardzo małe. Po prawej stronie znajdowała się elektryczna kuchenka, mikrofalówka, kilka szafek oraz półka z przyprawami i zlew. Artur usadowił się na drewnianym krześle ze zdobionym oparciem. Przy małym, okrągłym stoliku w zasadzie mogła siedzieć tylko jedna osoba, ale jakoś sobie poradzili. Arturowi bardzo podobało się mieszkanie Wioletty. Zupełnie nie przeszkadzał mu bałagan w pokoju, gdzie się kochali, niepozmywane naczynia, kilka przypalonych garnków i popsute żaluzje w kuchni.
– Nie rozumiem…, dlaczego jesteś dla mnie taka dobra? – wybełkotał z pełnymi ustami.
– Musi być jakiś powód?
– Nie wiem… na twoim miejscu wezwałbym policję, wtedy na ulicy. Albo uciekł…
– Widzisz, tu jest zasadnicza różnica. Ja nie uciekam. Ludzie całe życie od czegoś uciekają.
– Ja też… – przyznał.
– Różnica jest taka, że ty nie wiesz przed czym uciekasz. Każdy przeciętny człowiek ucieka przed wieloma przeciwnościami losu. Ale zawsze ma wytłumaczenie, d l a c z e g o. Ty nie masz żadnego. Jesteś intrygujący. Pomyślałam, że moje samotne życie może być ciekawsze, jeśli przygarnę takiego przystojniaka jak ty! Bez ryzyka nie ma zabawy!
– Przestań! Bo jeszcze uwierzę! – na jego policzkach wystąpiły ledwo widoczne rumieńce.
– Pan się rumieni? – Wioletta ciągnęła dalej, wyraźnie rozbawiona.
– Zaraz zwrócę jajecznicę jak nie przestaniesz!
– No dobrze, już dobrze. – pogłaskała go po głowie jak małe dziecko.
Artur popił jajecznicę sokiem i wytarł usta.
– Było wyborne – objął Wiolettę w talii i pocałował jej śniady policzek.
– Ale powiedzmy, moja ty J u l i o, na co ja Ci się przydam?
– Chyba nie myślisz, że będziesz się obijać?! Nawet na seks trzeba sobie zapracować! Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. – Pan R o m e o się nie martwi. Będziesz pozował. Nadajesz się. No i trzeba w tym domu trochę naprawić. Chociażby te żaluzje – wskazała palcem.
– Mam tylko nadzieję, że to nie sen….
– Jeśli uwierzysz w szczęście, ono uwierzy w ciebie.

***

Tomasz był młodym policjantem. Siedział przy biurku i palił wolno papierosa wypuszczając wąskimi ustami dym. Na niedużym służbowym biurku leżała sterta papierów. Dostał nową sprawę. Otworzył akta zaopatrzone numerem tysiąc pięćdziesiątym piątym. Przeglądał obojętnie notatki służbowe policjantów pierwszego kontaktu z podejrzanym, opinię biegłego psychiatry sądowego i podstawowe dane delikwenta.

Sytuacja prezentowała się następująco; Artur Zachorski, lat dwadzieścia dwa, został umieszczony w Szpitalu Psychiatrycznym w Busotnwill, w grudniu roku dwutysięcznego pierwszego. Wcześniej, jako nieletni spędził pięć lat w zamkniętym ośrodku resocjalizacyjno – wychowawczym z diagnozą zaburzeń psychicznych. Wraz z uzyskaniem pełnoletniości wypuszczony na wolność. Przydzielono mu kuratora sądowego oraz nakazano regularnych badań mających na celu ustalić kondycję psychiczną. W wieku dwudziestu lat został skazany za napaść i morderstwo z użyciem broni białej. Wyrok sądu, przy uwzględnieniu szczegółowych badań psychiatrycznych, wydał wyrok skazujący na piętnaście lat pozbawienia wolności w Szpitalu dla Umysłowo Chorych o podwyższonym rygorze w Bustonwill.

Tomasz nie musiał czytać dalej. Reszty już się domyślił. Gość po dwóch latach mozolnego planowania ucieczki dał nogę z zakładu i słuch o nim zaginął. Przyklejono mu etykietę człowieka „niebezpiecznego dla społeczeństwa”. Policjant przerzucił kilka kartek i zatrzymał się na dzieciństwie Artura. Co jakiś czas kiwał beznamiętnie głową jakby niedowierzając temu, co czyta.
Artur jako dziesięcioletnie dziecko śmiertelnie ranił swoją babkę nożem, która zmarła na skutek krwotoku. Malec, tłumaczył się lekarzowi, „że to przez babcię mama zginęła”. Jak później doczytał, okazało się, że matka chłopczyka została potrącona przez pijanego kierowcę, kiedy przechodziła przez pasy. Podobno, jak relacjonował mały Artur szła do sklepu po to, żeby kupić program telewizyjny i papierosy dla Babki.

Policjant rzucił okiem na załączone fotografie. Artur był mężczyzną o ciemnej karnacji i brązowych oczach. Krótko przystrzyżony, z lekkim niedbale utrzymanym zarostem, małymi, chochlikowatymi uszami i wydatnymi policzkami. W jego oczach malowała się w pewien sposób żałość i smutek człowieka zagubionego i pokrzywdzonego przez los. Tomaszowi coraz bardziej podobała się ta sprawa. W końcu, było to pierwsze tak poważne śledztwo, jakim dane mu było się zajmować.
Do pokoju weszła asystentka.
– Ci chłopcy chcieli z panem porozmawiać – zakomunikowała wprowadzając do pomieszczenia dwóch nastolatków.
– Widzieliśmy go – odezwał się zaaferowany rudzielec.
– Go, to znaczy kogo? – zapytał Tomasz.
– Niedaleko tego szpitala psychiatrycznego jest boisko. – przejął inicjatywę mały grubas – Graliśmy w piłkę i zauważyliśmy jak jakiś gość w pidżamie niezdarnie ucieka potykając się o własne nogi. Chcieliśmy gościa złapać no… ale się nie udało. Wlazł do kanałów i tam go zgubiliśmy. Chyba był ranny w rękę.
– Usiądźcie – Policjant wskazał im stołki.
– A teraz po kolei…

***

Szedł niepewnie bacznie się rozglądając. Gdzieś w dali majaczyło wyraźne, jasne światło. Nie miał innego wyjścia jak kierować się właśnie w tamtą stronę. Powoli zaczął poznawać stare meble porozrzucane niedbale w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Ciemność przeszywały wyraźne obrazy przeszłości. Majaczący telewizor, skórzana sofa i łazienka, z której emanował jasny strumień światła. Uchylił drzwi. Te same, dokładnie te same jak piętnaście lat temu. Nie zaskoczył go widok martwej babki w wannie. Jednak szybko skojarzył fakty. Wydarzenie z dzieciństwa było nadal żywe w jego wyobraźni. Kilka szczegółów się nie zgadzało. Zamiast wody zauważył brunatną krew cieknącą z kłutej rany. Oczy starszej kobiety były zamknięte. Dobrze wiedział, że to tylko ułuda. Głupi sen. Chciał się obudzić. Ale jeszcze nie teraz. Coś mimowolnie pchało go bliżej, „Bliżej, bliżej! Podejdź bliżej!”. Chciał zagłuszyć durną myśl, ale stawała się coraz głośniejsza, by po chwili stać się nie do zniesienia. Natężenie głosu można było porównać do ultradźwięków przeszywających na wskroś układ nerwowy. Zrobił ostrożny krok na przód. Nie czuł strachu. Widok starej, martwej kobiety budził w nim co najwyżej obrzydzenie i niesmak. Stanął tuż przy niej. Powieki były zamknięte. Już miał się obrócić i odejść, gdy niespodziewanie koścista ręka oplotła go żelaznym uściskiem wbijając zgniłe paznokcie w skórę. Z ust, dławiącymi porcjami wylatywała gęsta ciecz. Widział jej oczy. Nie było w nich nienawiści. Zdawały się wołać o pomoc. W pewnym momencie wydawało mu się, że usta staruszki próbują coś powiedzieć. Po chwili był już niemal pewien, że coś do niego mówi. Niestety nic nie był w stanie nic zrozumieć. Był to jedynie niezrozumiały bełkot przerywany ciągłymi spazmami krwotoku.
Obudził się zlany potem. Czuł jak serce kołata niespokojnie i wprawia w drgania prawie całą klatkę piersiową. Nagle, zobaczył jak z łóżka wystaje stara, zmarszczona ręka. Podniósł głowę. Błyszczące oczy widma spoglądały na niego przenikliwym wzrokiem. Odskoczył jak oparzony i uderzył się głowę.
– Już spokojnie – usłyszał cichy, kobiecy głos. Wioletta przylgnęła do Artura wyraźnie zaspana.
– To tylko zły sen.

Wstali wczesnym rankiem. Tym razem Artur przygotował posiłek. Nie był zbyt oryginalny. Zrobił zwykłą jajecznicę i kilka kanapek z masłem. Zbyt wielkiego wyboru nie miał – lodówka świeciła pustkami. Wioletta stwierdziła, że pójdzie do sklepu po zakupy. Artur po cichu się cieszył, że jemu nie przypadło to zadanie. Bał się choćby jedną nogą przekroczyć próg przytulnego mieszkania w obawie przed okrutnym – jak go określił – światem, który tylko czeka na jego błąd. Nałożył sobie kopiastą porcję na chleb i szybko zjadł. Kiedy najadł się do syta, zaciekawiony „artystycznym nieładem” panującym w malarni, udał się na mały rekonesans. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to trzy sztalugi ustawione w półokrąg. Każda z nich przedstawiała fragment twarzy. Po prawej i lewej stronie widniały szkice uszu i policzków. Środkowe płótno było czyste.

Na małym, użytecznym stoliku leżało kilka palet, farby olejne i cały zestaw ołówków węglowych. Najbardziej zaciekawiło go białe piórko i atrament. Uwielbiał właśnie ten rodzaj techniki malarskiej. Polegała ona w głównej mierze na krótkich pociągnięciach i bardzo skomplikowanej szczegółowości każdego malunku. Spoglądał na obrazek małego formatu przedstawiający wielką muchę. „Ma talent” – stwierdził w myślach. Podobały mu się zwiędłe czułki owada oraz perfekcyjnie dopracowana anatomia. Jedynym niepasującym elementem był odwłok. Zamiast stonowanej, owalnej budowy był szpiczasty i zakończony czymś w rodzaju żądła, z którego kapała ciecz. Na dole kartki widniał podpis „cupidinis”.

Usłyszał jak wchodzi do mieszkania. Wyszedł jej na spotkanie, jednak w drzwiach zastał zupełnie obcą mu osobę. Była to kobieta w średnim wieku, krótko przystrzyżona z rudymi, farbowanymi włosami. Jej bladozielone oczy biegały niespokojnie z jednej na drugą stronę niczym dwie zderzające się nieustannie cząsteczki.
– Zastałam Panią Wiolettę? – powiedziała oficjalnym tonem, bez żadnych emocji.
– Nie ma jej, wyszła do sklepu. Mam coś przekazać? – odparł, opierając się jedną ręką o ścianę, a drugą trzymając w kieszeni.
– Nie…przyjdę później. Dowidzenia – nie czekając na odpowiedź wyszła.
„Dziwna…” – pomyślał. Przypominała mu surową kobietę, która bardziej od chowania dzieci nadawałaby się do kierownictwa komunistycznej partii. Mogłaby równie dobrze z powodzeniem pomiatać szeregowcami w wojsku.
W drzwiach pojawiła się Wioletta. Trzymała pełną siatkę zakupów i na jego widok usta ułożyły się w subtelny uśmiech.
– Warowałeś przy drzwiach jak grzeczny piesek? – powiedziała z przekąsem.
– To też – odwzajemnił uśmiech – Była u ciebie jakaś kobieta. – dodał – Taka krótko przystrzyżona…
– Achh… – westchnęła – to pani Basia. Muszę w końcu zapłacić czynsz. Zalegam z zapłatą już od dwóch miesięcy.
Zajęci sobą nie spostrzegli, że ktoś wyraźnie obserwuje ich przez drzwi. Ciekawskie oko chłonęło obraz, a wyczulony zmysł słuchu bez problemu wychwytywał każde słowo. Kiedy Wioletta obróciła się aby domknąć drzwi, postać zniknęła niezauważona.

***

Nóż ociekał lepką cieczą. Artur wypuścił go z ręki. Zobaczył, że zaraz przed nim leży martwa kobieta. Jasne włosy mieniły się w bladym świetle latarni. Patrzył się w jej ciało jak zahipnotyzowany. Nie mógł tego zrobić. To tylko zły sen.
– Obudź się, obudź – krzyknął na całe gardło i uciekł.

***

Siedzieli obydwoje na starym fotelu okryci wełnianym kocem w czarno – czerwone kraty. W telewizji dziennikarz prezentował wieczorne wiadomości. Przez dłuższy czas Artur opowiadał o swoim dzieciństwie. Nie był w stanie logicznie wytłumaczyć ogromu pustki, jaka wypełniła dalszy okres jego życia. Starał się przypomnieć cokolwiek ze swojego dorosłego życia. Niestety bezskutecznie.
– Pora na mnie – zagadnęła. – Dzieciństwo wspominam bardzo miło. Był to okres, w którym Ojciec jeszcze tyle nie pił. Zdarzało mu się wtedy jeszcze wracać do domu w miarę trzeźwym. Czasami przynosił mi, grubą tabliczkę szwajcarskiej czekolady, z takimi ogromnymi orzechami. Ale potem było coraz gorzej – westchnęła. Artur słuchał w milczeniu.
– No więc, kiedy wracał pijany bił matkę. Ja chowałam się pod zlewem, tam gdzie znajdowały się takie małe drzwiczki na odpady, butelki i tego typu rzeczy. Nie mógł mnie tam dosięgnąć. Na drugi dzień zmieniał się nie do poznania. Przepraszał mamę i kupował mi czekoladę. Ale to zupełnie nie zmieniało jego zachowania. W końcu wylali go z policji. Moja matka jakby przywykła do tego. Nie broniła się, nie chciała brać rozwodu. Co najgorsze – zaczęła coraz częściej iść w ślady męża. Kiedy tylko skończyłam osiemnaście lat opuściła dom bez słowa pożegnania. Było ciężko. Na początku mieszkałam u koleżanki. Potem udało mi się znaleźć pracę w muzeum. Nie było stać mnie na studia, ale dzięki koleżankom i zwykłej ludzkiej uprzejmości pracuję obecnie jako kustosz. Pochłonęłam masę książek. Wszystkiego nauczyłam się sama. Skończyłam jedynie liceum plastyczne.

***

Wiedział gdzie jest. Dostał cynk od anonimowego informatora. Sprawdził dokładnie ilość naboi w magazynku…

***

To był jeden z tak zwanych cichych dni. Wioletta była na głodzie. Artur przypadkowo okrył, że bierze narkotyki. Któregoś ranka wchodził do toalety i zobaczył rozsypany biały proszek na umywalce, starannie przerzedzony kartą kredytową. Nie chciał się za bardzo wtrącać, ale z drugiej strony bardzo tego pragnął. Dziewczyna chodziła podenerwowana po całym mieszkaniu. Kipiała z niej energia, która nie mogła znaleźć ujścia. Kiedy mijał pewien okres czasu, uspokajała się by za chwilę wpaść w statyczne otępienie. I tak w kółko.
– Wytrzymasz. Wszystko będzie dobrze – powiedział do niej cicho.
– Odwal się! Kim ty w ogóle jesteś, żeby mnie pouczać?
– Ja myślałem, że…
– Myśl o sobie, a mi daj święty spokój! Cierpisz na jakiś kompleks. Zrobiłeś coś i umyślnie usunąłeś to ze swojej pamięci. Ja tak nie potrafię! – szlochała. Wyraźnie wytrącony z równowagi Artur, wyszedł z mieszkania i trzasnął drzwiami.
Na dworze panowała cisza i spokój. Mgła wtopiła się każdy zakamarek ciemnych uliczek. Niewyraźnie światło lamp niezdarnie próbowało przebić się przez gęstą jak kisiel zawiesinę. Czuł jak malutkie kropelki skroplonej wody osiadają mu na twarzy. Udał się do parku i z niemałym trudem znalazł ławkę, na której z wyraźną ulgą przysiadł. Wyciągnął pomiętą paczkę papierosów i odpalił jednego. Dawno nie palił, dlatego po chwili poczuł się o niebo lepiej czując, jak nikotyna delikatnie pobudza mózg, który zdawał się lekko wirować.
„Może ma rację” – pomyślał, wypuszczając kłąb dymu mieszającego się z mgłą. Starał się z całej siły przypomnieć sobie jak najwięcej…

Był w małym, białym pokoiku. Leżał na szpitalnym łóżku unieruchomiony specjalnymi pasami bezpieczeństwa. Czuł, że zagraża mu niebezpieczeństwo. Słyszał ciche szepty a potem zauważył tylko jakiegoś chirurga, który nachyla się nad jego głową. Potem tylko ciemność i pustka.

– Przepraszam…? – usłyszał znajomy głos. Otworzył powieki i dopiero po chwili rozpoznał właścicielkę kamienicy.
– Słucham – burknął nieuprzejmie.
– Nie chcę być wścibska… – urwała w połowie zdania i zamyśliła się – Ale… znam Wiolettę. Od kilku lat. Nigdy nie była taka szczęśliwa. Uwierz mi, jeśli chodzi o narkotyki bywało z nią o wiele gorzej. Teraz przynajmniej z tym walczy. Dwa lata temu była na detoksie, a przed twoim pojawieniem się znowu nadużywała.
Artur zdziwił się, że Barbara mówi z taką czułością i troską w głosie. Był niemal pewny, że jedyne, czego może się spodziewać po tej kobiecie to telefonu na policję w sprawie donosu. Teraz wiedział jak bardzo się mylił.
– Nie zepsuj tego – położyła mu rękę na ramieniu. Stała jeszcze chwilę w milczeniu i odeszła.

***

Leżała nad ustępem. Z początku Arturowi wydawało się, że wymiotuje. Jednak Dziewczyna się nie ruszała. Trwała w martwej pozie, a jej głowa zwisała bezwładnie z tępym wyrazem twarzy. Nie przypominała kobiety, którą bądź, co bądź trochę już poznał. Nie zwlekając dłużej podbiegł i delikatnie uniósł jej głowę opierając bezpiecznie o ścianę. Miała podkrążone oczy. Efekt dodatkowo wzmacniał rozmazany tusz to rzęs. Była taka nieobecna… Nie umiał wydusić z siebie słowa. Dopiero teraz czuł jaki jest słaby. Sprawdził tętno…

***

Do mieszkania wszedł niepostrzeżenie chudy mężczyzna. Miał na sobie czarny, długi płaszcz. Zaaferowany Artur wybiegł szybko do telefonu ale niespodziewanie, nieznajomy zatarasował mu drogę. Wyciągnął pistolet.

– Cofnij się psycholu! – rozkazał groźnym tonem. Zdezorientowany Artur posłusznie zrobił kilka kroków w tył.
– Czego chcesz? – zapytał.
– Chcę… – teraz mówił spokojnie, uważnie cedząc słowa – …cię zabić. Zapłacisz mi z nadwyżką. Nie będzie jak w filmach. Nawet nie chce mi się nic wyjaśniać.
Odbezpieczył rewolwer i wycelował.
– Teraz wiesz jak to jest. Jak ktoś, kogo kochasz i o n a odchodzi. Ona – wskazał rewolwerem – nie przedawkowała. Po prostu dostała trefny towar – zaśmiał się.
Artur korzystając z chwili nieuwagi spróbował uciec. Rzucił się przed siebie taranując przeciwnika. Chuderlak upadł na posadzkę, ale szybko się pozbierał. Artur nie zdążył otworzyć wyjściowych drzwi, kiedy usłyszał za sobą, początkowo jakby w zwolnionym tempie wystrzał.. Potem dwa kolejne. Uderzył głową o klamkę. Walczył. „Musisz, musisz” – powtarzał sobie w duchu. Uchylił drzwi i zaczął się czołgać w ich stronę. Zamknął oczy z wysiłku. Czuł jak zaczyna tracić siły. Zrobiło mu się potwornie gorąco, a upływ krwi powodował mdłości. Gdy w końcu zebrał się na kolejne posunięcie na jego ręce stanął rozwścieczony napastnik. Pochylił się i przyłożył mu lufę do skroni.
– Czujesz? – wyszeptał. – Ona też czuła. Jak jej wbiłeś pięć razu nóż w brzuch ty jebany psychopato. Pech chciał, że ktoś Cię widział. Pech chciał, że szukała Cię policja.
Artura chwytały powoli drgawki. Nie był w stanie już nic zrobić. Poczuł na swoich policzkach łzy. Płakał, bo świadomość powoli przypominała o swoim istnieniu. Przypomniał sobie czemu trafił do szpitala psychiatrycznego. Przypomniał sobie też jak czekał na zabieg. Na nim i na kilku innych wyjątkowo niebezpiecznych pacjentach postanowiono wykonać lobotomię. Zgodnie z procedurą człowiek po tym zabiegu miał się stać „warzywem”. Ale Artur miał wyjątkowo silny umysł. Zabieg się do końca nie udał i lekarze nie chcieli ryzykować. Skrupulatnie planował ucieczkę. Mimo licznych lęków, napadów depresji i dziwnego otępienia w końcu się udało…
Mężczyzna w płaszczu strzelił Arturowi z przyłożenia w głowę. Bezwładne ciało niczym zepsuta mechaniczna zabawka przestało się ruszać. Wszędzie było pełno krwi.

***

Sprawa stała się głośna. Pisały o niej media z całego kraju. Dzięki autopsji zwłok wykryto zabieg lobotomii. Szpital psychiatryczny zlikwidowano, a cały personel i osoby mniej lub bardziej zamieszane w stosowanie zabronionego zabiegu, dostały wyrok skazujący na pięć lat pozbawienia wolności oraz dożywotni zakaz wykonywania zawodu. Po dwóch tygodniach poszukiwania znaleziono także mordercę. Obława na jego kryjówkę zakończyła się niepowodzeniem. Zabójca zdążył odebrać sobie życie. Z tego samego pistoletu…