Pustka

„Wiem, co to samotność i to mi wystarczy”
Konstantinos Tsatsos

Oczy miał spuszczone, a twarz wykrzywioną w twardy grymas zaniepokojenia. Nicość wpełzła cicho do umysłu.
Pustka. Czasami wkrada się jak nieproszony gość. Nie puka, nie dzwoni domofonem. Nawet nie wysyła sms-a, z zapowiedzią wizyty. Wlatuje jak wiatr. Nie jest nachalna. Lekka, bezbarwna i bezwonna. Nie wślizguje się niczym wąż. Po prostu przychodzi. Nie mija kilka dni, a ona zadomawia się jak najlepszy przyjaciel – skurwysyn. Wydaje rozkazy, krzyczy, biega i zagłusza myśli. Pozorny spokój przeradza się w ból, którego w żaden sposób nie można nawet spróbować się pozbyć.
Można tak trwać i trwać, albo i nie. Nasz bohater próbuje coś z tym zrobić. Potrząsa głową, rzuca w kąt grube oprawki okularów. Uderza głową w ścianę. Potem wybija szybę. Patrzy na swoją rękę. Widać małe bladosine draśnięcia. Za chwilę pojawiają się pierwsze kropelki czerwoniutkiej cieczy. Nie jest jak na filmach. Cały proces ma ręce i nogi. Przyczyna, skutek.
Dalej wpatruje się w rozległe szramy (teraz już nieczerwone). Jedna z nich jest dosyć głęboka. Rozchyla ją powoli. Czuje ból, ale i fascynacje. Nicość ucieka. Coś się dzieje. Krew powoli spływa, jest ciepła, płynie miarowo, spokojnie. Harmonicznie jak harmonijka. Nie ma w tym nic strasznego. Przynajmniej jest jakieś zajęcie? On staje się coraz słabszy. Kręci mu się w głowie. Cieszy się.

Kręci mu się w głowie!
Kręci mu się w głowie!

Jak miło, takie zawroty. Po chwili upada. Co jakiś czas widzi zamglony obraz. Za pierwszym razem ukazali się jacyś lekarze. Chyba coś krzyczą, ale ich wcale nie słychać. Są jak żałosne marionetki, którym zapomniano puścić muzykę, jakiś podkład, cokolwiek. Kurwa! Niby tańczą w rytm, ruszają ustami, ale nikt poza nimi tego nie słyszy. Chyba się nawet uśmiecha. Są tacy śmieszni i tragiczni zarazem. Nie, to nie jest śmieszne. Zdecydowanie nie. Lekarze znikają, jest ciemno. Martwi się,

Jest ciemno!
Jest ciemno!

Obraz jaśnieje, ale dalej wszystko jest jakby przyciemnione. Nie. To ludzie są ubrani na czarno. Wszyscy, co do joty. Tylko jakaś Pani ma czerwone włosy i czerwoną kokardę. Gapią się w jedno miejsce. Tylko dziewczynka szturcha cały czas mamusię.

Czemu ten Pan się nie rusza?
Czemu ten Pan się nie rusza!

Teraz dociera. To chyba jakiś pogrzeb. Dlatego się wszyscy tak gapią. Nasz bohater chce zamknąć oczy. Chce zmienić płytę. Nie podoba mu się tutaj. Oczy są stale otwarte. Patrzy się więc na czerwoną kokardkę. Czuje, że to jest właśnie to. Czerwona kokarda. Może się w nią wpatrywać ciągle jak ciąg, nawet nie musi przy tym oddychać. Trzask! Coś się zamknęło. Ciemno.

Coś się zamknęło!
Coś się zamknęło!

Coś się tłucze. Jakby małe kamyczki. Ktoś coś gada…?

Niech spoczywa w pokoju!
Amen.

Próbuje ruszyć ręką. No i rusza. Tłucze w twarde drewno. Chce powiedzieć. Chyba mu nie wychodzi. I znowu ta pustka. Przychodzi, bez esemesa.

Opowiadanie opublikowane: 12 Stycznia 2008